czwartek, 23 czerwca 2011

Czesław w Łomży.

Czesław Śpiewa(ł) w Łomży

„Ja nie jestem na scenie, żeby udowodnić, że jestem wielkim artystą. Za takiego się nie uważam ani że to jest wielka sztuka” - mówił po poniedziałkowym wieczornym koncercie w restauracji Retro w Łomży Czesław Mozil.
Z założycielem, wokalistą, muzykiem, tekściarzem i kompozytorem duńskiej grupy Tesco Value oraz autorem projektu muzycznego Czesław Śpiewa, o muzyce, i nie tylko o tym, rozmawia Mirosław R. Derewońko.
 


Mirosław R. Derewońko: - Czesław Śpiewa...?

Czesław Mozil: - Podobno. Mój polski projekt tylko nazywa się Czesław Śpiewa, a czy on naprawdę śpiewa, czy więcej gada albo czy więcej krzyczy to już jest nieważne.

MRD: - Czesław ma lekko zachrypnięte gardło z powodu przeziębienia czy dlatego, że pali...?
Czesław Mozil: - Nie palę papierosów, ale wszystkie inne rzeczy. Na przykład marihuanę. Palę umiarkowanie, ostatnio półtora tygodnia temu. Niekoniecznie jest umiarkowanie, jeżeli chodzi o alkohol. Chrypka jest przez alkohol.

MRD: - Przez cały półtoragodzinny koncert epatowałeś ponad 250 słuchaczy albo nawiązaniami do rozmaitych trunków, albo popijaniem czegoś. Co miałeś w tej szklance na scenie?
Czesław Mozil: - Scotch whisky Ballantine's.

MRD: - Jednak śpiewałeś o miłości do frozen margatita...
Czesław Mozil: - To jest tequila z jakimiś składnikami. Nie potrafiłbym publiczności takiego drinka zaproponować. Najgorsze, że byłem barmanem przez trzy lata i miałem bar w centrum Kopenhagi, który jak najbardziej splajtował. Miał 220 metrów kwadratowych, czynsz ogromny, ale padł też chyba dlatego, że nie potrafię zrobić podstawowych drinków. Wyszedłem z tego z  wielkim długiem, ale mam swoje piętnaście minut sławy i go spłaciłem.

MRD: - Smakuje Ci piwo Łomża...?
Czesław Mozil: - Jestem po raz pierwszy w Łomży i po raz pierwszy spróbowałem. Jest cudowne, jest świetne! Jak dobry pilsner, tylko trochę ciemniejsze.

MRD: - A jakie wrażenia po koncercie?
Czesław Mozil: - Kiedy weszliśmy do restauracji na obiad przed godziną 22, publiczność przy stolikach przywitała nas brawami. To było bardzo miłe. Można by było się krępować, można by było czuć się źle w towarzystwie, bo zostaliśmy wyróżnieni... Wielu gości poczęstowało nas czymś mocniejszym. Ja nie odmawiam, bo... Bo jeszcze nie dorosłem do tego, żeby odmawiać!

MRD: - Publiczność Was zaakceptowała i polubiła, po tym jak wylansowała Was radiowa Trójka. Gros tekstów na debiutanckiej płycie  „Debiut” napisał Michał Zabłocki, poeta związany z krakowską Piwnicą Pod Baranami, który zaprosił do współpracy twórczej internautów. Komu najbardziej zawdzięczasz tak imponująco udany debiut w kwietniu rok temu?
Czesław Mozil: - Czuję się strasznie wyróżniony, że ta płyta trafiła do ludzi i że zaistniała pod względem muzycznym. Na naszą twórczość zwrócili życzliwie uwagę jako jedni z pierwszych prezenterzy Trójki: Piotr Kaczkowski, Wojciech Mann i Grzegorz Wasowski. Wielką cechą mego – ewentualnie - talentu jest współpraca z dobrymi ludźmi, z którymi się dobrze czuję, których kocham i którym ufam. Przez Michała Zabłockiego odkryłem polski język, bo od piątego roku i ośmiu miesięcy życia żyłem w Danii, dokąd przenieśli się moi rodzice. Michał poznał mnie ze wspaniałym wykonawcą swoich wierszy – Grzegorz Turnau to potęga! Natomiast z Michałem poznał mnie w Krakowie nasz nieżyjący już menedżer Andrzej Kuba Florek, bardzo znany w środowisku jazzowym. To on poznał się na naszej muzyce w 2001 czy 2002 roku, kiedy jeszcze śpiewałem tylko po angielsku w Tesco Value. Usłyszał nas w jakimś klubiku i zaprosił na trasę kilkunastu koncertów. Już wtedy był pewien, że my będziemy ogromnym hitem polskim. Namawiał mnie, żebym śpiewał po polsku. Mnóstwo ludzi zakochało się w tekstach z płyty „Debiut”, a dużo ich nienawidzi, bo uważają, że są o niczym.

MRD: - Chętnie sięgacie po pastisz i parodię, kpicie ze świata show biznesu i tandety popkultury, balansujecie na granicy kabaretowego gagu, biesiadnej rozrywki  w stylistyce kapeli podwórkowej i tanecznego folku. To z połączeniu z nierzadko groteskowymi tekstami może drażnić słuchacza znieczulonego popową papką. 
Czesław Mozil: - Ja nie jestem na scenie, żeby udowodnić, że jestem wielkim artystą. Za takiego się nie uważam ani że to jest wielka sztuka. Bardzo wierzę w to, co porywa ludzi. Jak coś słyszę na żywo na koncercie albo oglądam film, to potrafię zapłakać. Najcudowniejszy czas, jaki miałem jako słuchacz, to było jak byłem nastolatkiem. Nie lubię przeintelektualizowania sztuki.



MRD: - Czesław Niemen lubił i taką uprawiał.
Czesław Mozil: - Jak się pokazałem w kwietniu rok temu, to mnóstwo ludzi na blogach internetowych pisało, że nie mam tak na imię i że wziąłem je od Niemena. To ja na koncertach żartowałem z publicznością, że mam na imię Piotr i że wytwórnia wylansowała serial „Włatcy móch”, żeby znany stał się Czesio, a potem Czesław Śpiewa. I ludzie w to wierzą!

MRD: - Często prowadzisz takie gry z publicznością?
Czesław Mozil: - Ludzie chcą ściemy, lubią takie zabawne historyjki, a ja lubię żartować. Do tego mam świetnych fanów, którzy to rozumieją. Ale dumny jestem, że rodzice nadali mi imię, jakie nosi Czesław Miłosz. Mieszkam w Krakowie niedaleko domu, w którym ostatnie dziesięć lat życia spędził poeta. Niestety, nie przeczytałem żadnej jego książki. Ja jestem synem intelektu, ale nie słyszałem o nim wcześniej.

MRD: - W swoich polskich piosenkach często śpiewasz chrapliwie, dyszkantem, a nawet falsetem...
Czesław Mozil: - Jak pod prysznicem! Czesław śpiewa samotny. Pod prysznicem śpiewa się, fałszuje, i śpiewa ze swego życia. Wtedy jest muzyka. Największa... Nie przejmuję się w ogóle, że te cymbałki i ten przesterowany saksofon, i wszystko to, co robię na scenie, ewentualnie będzie źle odebrane przez ewentualny zły dźwięk czy ewentualnie zły humor. Bo to, co ja robię na scenie, jest tak magiczne, że mam nadzieję zaprosić wszystkich na jeszcze jeden koncert w Łomży za rok.

MRD: - Na czym, Twoim zdaniem, polega fenomen popularności Czesław Śpiewa?
Czesław Mozil: - Bierze się głównie z muzyki. Pewnie trochę z tekstów, trochę z mojej zabawnej polszczyzny i z romantyzmu „powrotu” do Polski, chociaż w ciągu sześciu lat daliśmy z Tesco Value trzysta koncertów. Mam być szczery? Jest mi całkowicie obojętne, jakim jestem fenomenem, obojętnie, czy to będzie trwało pięć minut czy dwadzieścia lat. Będzie trwało, jak będzie trwało. To wszystko się sprawdzi. A jak nie, to znowu wejdę w biznes gastronomiczny albo będę truskawki zbierał w Danii.

MRD: - Dziękuję za rozmowę. 
    
Fot. Marek Maliszewski/4lomza.pl    

http://www.4lomza.pl/index.php?wiad=17789
 
 więcej zdjęć z koncertu:http://www.4lomza.pl/fotogaleria.php?id=55247

środa, 22 czerwca 2011

Czesław Mozil nago. Dosłownie! +18

Czesław Mozil nago

Nasi czytelnicy przesłali kadr z filmu o życiu i pracy Czesława Mozila "W moim malutkim świecie". Nie byłoby w tym nic specjalnego dziwnego, gdyby nie fakt, że juror "X-Factor" pokazał się w filmie nago! No może nie cały, bo od ud w górę...
Podoba wam się Czesław i jego "sprzęt" w pełnej krasie?

Mozil: Facebook to sex-portal!

Czesław Mozil.

Czesław Mozil przyzwyczaił nas już do tego, że jego publiczne wypowiedzi są spontaniczne i bardzo szczere. W wywiadzie dla  "Your Place" także pojawiło się kilka smaczków.
Muzyk mówi w nim m.in., że ma ostatnio możliwość spotykania wielu ciekawych kobiet oraz że poznaje je przez Internet, co uważa za rzecz absolutnie naturalną!
A żona, dzieci?
O! To wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie... Powiem tak: dobrze jest. Ostatnio mam możliwość spotykania wielu ciekawych kobiet...
To prawda, że poznajesz kobiety przez Internet?
(śmiech) Kiedyś tak. To był normalny profil randkowy, nie wierzę, że takiego nie miałeś! To jest taka hipokryzja, że niby nie spotyka się obecnie kobiet przez Internet. Spotyka! Aktualnie głównie przez Facebooka, np. wysyłając zaczepkę. Facebook to zresztą dla mnie taki lightowy sex-portal (śmiech). (...) Nie ma lepszego lansu, niż obudzić się z kobietą i zrobić jej latte, najlepszą jaką ona kiedykolwiek piła...
 czesław mozil

I jak tu go nie lubić skoro nie udaje i jest taki sam jak każdy z nas? ;)
http://www.plotek.pl/plotek/1,78649,9822430,Mozil__Facebook_to_sex_portal_.html

Czesław Śpiewa feat. Agnieszka Grela - Odchodząc (Republika cover) - Sol...

Szaleństwa jurora "X-Factor" z blondynkami. Wideo

Rafał Meszka, newspix.pl


Juror "X-Factor" to ma dopiero klawe życie. Czesław Mozil wolny czas spędził w wesołym miasteczku


Wizyta Mozila w lunaparku wiązała się jednak z czymś mniej przyjemnym. Juror "X-Factor" leczył tam duńską depresję. Na szczęście muzyk nie leczył jej tam sam. Czesławowi na rollercoasterze towarzyszyły trzy blondynki.
W pustym wesołym miasteczku Bakken pod Kopenhagą Mozil mógł wrzeszczeć w niebogłosy.
Swoją reakcję zjazdu na kolejce górskiej nagrał na wideo. Zobaczcie "Tornado robi mi dobrze".
http://www.fakt.pl/Szalenstwa-jurora-quot-X-Factor-quot-z-blondynkami-Wideo,artykuly,106976,1.html

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Wygłupy na czerwonym dywanie

Afterparty X Factor3
Czesław Mozil i Nergal wygłupiali się na czerwonym dywanie, pokazując, jak bardzo się lubią. Śmieszne minki Czesława i władcze pozy Nergala były wdzięcznym obiektem zainteresowania fotografów. Czesław był przebrany w strój “prywatny” po finale “X Factor” (czytaj: Relacja z finału “X Factor” na żywo), Nergal natomiast ubrał się w marynarkę, która była inspirowana w połowie mundurem, a w połowie stylem Michaela Jacksona.
Zobaczcie, jakie śmieszne minki robili panowie do obiektywów. I jak dobrze czuli się przed obiektywami fotografów. Zresztą, nic dziwnego, że Czesław był w znakomitym humorze: w końcu wygrał jego podopieczny.Zabawa musiała być przednia.
http://www.koktajl24.pl/afterparty-X-Factor

Acid Drinkers - Nothing Else Matters @ Warsaw, Hard Rock Cafe - 31.08.2010


Razem z Czesławem :)

Mozilla

CzeslawMozilla.jpg

Czesław śpiewał przez telefon!

Czesław Mozil, muzyk i piosenkarz, wystąpił ostatnio w Stalowej Woli. Bardzo mu się podobało i chętnie podzielił się wrażeniami.
Muzyk okazał się być przemiłym facetem, bez gwiazdorskiej pozy.
Ogromnym zainteresowaniem cieszył się koncert Czesława Mozila, znanego jako Czesław Śpiewa, który w ostatnią sobotę wystąpił w stalowowolskim klubie Alternatywy. Artysta przyjechał do naszego miasta po raz trzeci, występując tym razem bez zespołu i bardziej kameralnie. 
Jego koncert był idealną okazją do bliższego poznania artysty.

Dominik Jędrak, Mateusz Janik:* Jak podobała Ci się stalowowolska publiczność na koncercie? 
Czesław Mozil: - Oczywiście, bardzo mi się podobała. Zrobił na mnie ogromne wrażenie fakt, że ludzie uważnie słuchali moich piosenek. Od publiczności oczekuję żywiołowości, jednak każdy ze słuchaczy powinien pamiętać o osobie siedzącej obok. Nie powinno być miejsca na anarchię.

* Twoje teksty są poważne, dotykają istotnych problemów. Piszesz je w formie satyry. Nie irytuje Cię, gdy ludzie lekko podchodzą do poważnych spraw, które wyśpiewujesz w swoich piosenkach? 
- Jak najbardziej nie. Dla mnie "Maszynka do Świerkania” jest bardzo smutną piosenką, jednak wielu ludzi odbiera ją jako fajną, śmieszną. Jestem naprawdę dumny z tego, co robię. Nie oczekuję jednak, że każdy to zrozumie. Przykładowo, jeśli Twoja koleżanka lubi kapelę, której ty nie akceptujesz to czy ciebie jej muzyka nie ma prawa wzruszyć? Oczywiście, że ma! Trzeba pamiętać, że jest wiele gatunków muzycznych, dlatego nienawidzę snobizmu w muzyce, kiedy ogranicza się tylko do jednego stylu, ponieważ to jest jedynie słabością. Najważniejsze w muzyce są emocje.

* Jak myślisz, z czego wynikła twoja popularność po wydaniu płyty "Debiut”, która pokryła się podwójna platyną? 
- Nie mam zielonego pojęcia. Podpisałem kontrakt z wytwórnią (Mystic Production), która od początku wierzyła we mnie. Myślę, że miałem dużo szczęścia, wiele pomógł mi wcześniej profil na MySpace. Gdyby "Debiut” się nie przyjął, byłby kultową płytą. Wielu ludzi twierdziło, że to nie jest już alternatywa, ponieważ sprzedała się w liczbie 60 tysięcy egzemplarzy. Bardzo się cieszę, gdy po tych 2 latach mam pewną grupę fanów, którzy wypełnią salę i będą słuchać tego, co mam do powiedzenia. To jest miłe. Podoba mi się to, co się stało, ale też nie wiem, co pokaże przyszłość. 

* Co sądzisz o festiwalu w Opolu, na którym wystąpiłeś w tym roku? 
- Wydaje mi się, że ten festiwal jest bardzo specyficzny. Są sytuacje, gdy ktoś śpiewa ten sam hit co rok wcześniej albo mówi się o “mikrofonie” w sytuacji, gdy na ekranie telewizora widać coś zupełnie innego. Mimo że na tym festiwalu było dużo “dziwnych momentów”, to dostrzegam tam też wiele pozytywnych aspektów. 

* Czy kierujesz swoją twórczość do dojrzałego grona słuchaczy? 
- Nie kieruję mojej muzyki tylko do ludziu starszych, dojrzałych. Cieszę się, gdy widzę na swoich koncertach ludzi młodych. Trafiła do nich szczególnie płyta "Pop”.

* Co zainspirowało cię do tworzenia muzyki? 
- Muzyka była moim hobby. Poświęcałem jej dużo czasu. Kochałem pisać krótkie pioseneczki, siedząc przy pianinie. Czasami dzwoniłem ślepo do ludzi i śpiewałem je im. Wydaje mi się to naturalne, że mając piosenkę chciałem ją komuś zagrać. Ja jestem "dzieckiem MTV”. Wtedy słuchało się różnej muzyki.

* Co sądzisz o polskim show-biznesie? 
- Ja nawet nie znam połowy osób z tego środowiska, ponieważ każdy z nich jest zajęty swoimi sprawami. Powiem tak, polski show-biznes myśli, że jest bardzo blisko Hollywoodu. Należy mieć do siebie trochę dystansu, jednak wiele osób z tego grona odczuwa potrzebę plucia na siebie, wzajemnego krytykowania. Jeśli ktoś mówi źle o drugiej osobie, to wtedy pokazuje to jego wielką słabość.

* Co cię skłoniło do współpracy z zespołem Acid Drinkers, który prezentuje zgoła odmienną muzykę od twojej? 
- Acid Drinkers jest kultową kapelą. Gra z nimi była dla mnie zaszczytem. Zespół Titusa jest legendą polskiej muzyki, dlatego bardzo miło wspominam współpracę z nimi. 

* Czy chciałbyś jeszcze zagrać koncert w Stalowej Woli? 
- Na pewno, tak! Mam nadzieję, że niedługo znowu się tu pojawię.

* Czy podobał ci się koncert w Miejskim Domu Kultury w ramach festiwalu "Go Rock”? 
- Bardzo mi się tam podobało. Jednak była tam specyficzna energia, która wynikała z formuły festiwalu - przeglądu kapel. Wiele osób przyszło tam posłuchać zespołów, które nie zaistniały jeszcze znacząco na polskiej scenie. Dzisiaj wieczorem, podczas koncertu, pierwszy rząd był jakieś pół metra ode mnie. Kiedy gra się “solo” kontakt z publicznością jest bardzo bliski, fizycznie i emocjonalnie.

sobota, 18 czerwca 2011

MIŁY CZESŁAW MIŁO ŚPIEWA


CZYM GRZECZNY CHŁOPAK Z NIEROCKANDROLLOWYM AKORDEONEM WKUPIŁ SIĘ W ŁASKI PUBLICZNOŚCI? POLAK Z DUŃSKIM PASZPORTEM ROK TEMU DEBIUTOWAŁ NA KRAJOWYM RYNKU MIESZANKĄ POPOWYCH MELODII I KABARETOWEGO LUZU. DZIŚ JEST JEDNĄ Z CZOŁOWYCH POSTACI MŁODEJ SCENY, A JEGO POZYCJĘ PRZELICZA SIĘ NA BRANŻOWE STATUETKI (TRZY). CZESŁAW MOZIL, ULUBIENIEC NASZYCH BABĆ, OPOWIADA O FRYDERYKACH I NIESPRAWIEDLIWOŚCI RADIOWYCH PLAYLIST
Gdzie trzymasz Fryderyki?     
Mam je w kiblu, w Krakowie. To maluteńkie mieszkanko i mam w toalecie taką fajną półkę, więc jak sobie siedzę i na nie patrzę, to bardzo ładnie wyglądają. To nie jest tak, że ich nie szanuję, że je lekceważę. Po prostu tam są. Ale chyba wezmę je do Danii. Rodzice się ucieszą, będą pokazywać przyjaciołom.      
Na wszystkie ciężko zapracowałeś, ale przynajmniej jednego z nich się nie spodziewałeś. Kiedy ogłaszano Cię zwycięzcą kategorii Przebój Roku, rządziłeś już w barze na dole.     
Nie zaskoczył mnie Fryderyk w kategorii Nowa Twarz Fonografii. Myślałem, że może dostanie „Maszynka do świerkania”, bo to świetny teledysk, powinien zostać wyróżniony. Ale już nie sądziłem, że „Debiut” może zostać uznany Najlepszą Płytą Pop, bo wydawało mi się, że przeważą głosy bardziej konserwatywne. Decyzja telewidzów była totalnym zaskoczeniem. Wiesz, parę lat temu żartowałem sobie z mamą, że zadzwonię kiedyś z Warszawy i powiem, że dostałem Fryderyka. Strasznie się cieszę, że tak to się skończyło.     
Nie obyło się bez lobbingu?     
Spotykałem się z sugestiami, że dobrze byłoby z kimś tam wypić kilka piw. Jak przy wyborach prezydenckich – powinienem był objechać ich wszystkich, przywitać się i opowiedzieć, jakim jestem fajnym chłopakiem. Proszę pana, ja to może nawet robię do dupy muzykę, ale jestem fajnym gościem i wódkę z panem wypiję.      
A Pana najnowsza płyta to jest najlepsza rzecz, jaką słyszałem…     
No właśnie. Czasem myślę sobie, że może zrobiłem błąd, odmawiając komuś współpracy, bo nie podobała mi się muzyka. Może powinienem był wziąć udział w tym projekcie? Może oni teraz myślą, że skoro Czesław nie zgodził się na wspólne granie, to lepiej będzie zagłosować na kogoś innego? Sam fakt, że zostałem nominowany, może jednak oznaczać, że cieszą się, że jest ktoś taki jak ja.       
Może i by się cieszyli, gdybyś nie miał tak niewyparzonej gęby. Jeszcze dobrze nie zadebiutowałeś na tym rynku, a już zacząłeś wymachiwać szabelką i chciałeś wszystko rozpieprzyć.     
Nie chcę nikogo prowokować, ale jak widzę, że są megaściemy, to trudno mi zachować obojętność. Wiem, że przez to kiedyś mogę mieć kłopoty. Rozumiem moich przyjaciół, którzy powtarzają: „Czesław, nie wychylaj się, rób swoje tak, jak my robimy swoje, pieprzyć resztę!”. Uważam jednak, że nie można wszystkiego olewać. Nie jestem wrogiem całej branży muzycznej, ale kiedy dzieją się złe rzeczy, trzeba o tym mówić, trzeba pisać. Dlaczego nikt tego nie robi?     
O czym konkretnie mamy pisać?
Byłem niedawno na koncercie osoby, która jest obecna w mediach, o której pisze się w gazetach, która tańczy z gwiazdami. Całe miasto było wyplakatowane, ale w klubie, który mieści 1000 osób, pojawia się może 30 widzów… Takie historie mnie uspokajają, bo okazuje się, że publiczności nie da się oszukać. Z drugiej strony, ktoś musi mieć w tym interes, żeby promować taką osobę.  
    
Wytwórnia chce sprzedać płytę, więc promuje swojego artystę. Co to za odkrycie?     
Ludzie niekompetentni twierdzą, że w radiu nie ma miejsca dla Lao Che czy Marysi Peszek, bo takie piosenki mogłyby odstraszyć słuchaczy. Co za bzdura! Przecież w tych radiostacjach ledwie co czwarta piosenka jest hitem, świetnym popowym kawałkiem, a potem lecą trzy beznadziejne. Jak myślisz, dlaczego one są grane? Gdybym ja był didżejem w takiej radiostacji i gdybym był wielkim skurwysynem, to brałbym za to pieniądze. Albo wpisywałbym się w ZAiKS-y niektórych kawałków, więc im częściej byłyby grane, tym więcej dostawałbym za to kasy. Artysta, któremu bardzo zależy na tym, żeby jego muzyka była obecna w radiu, pójdzie na taki układ.      
Znam te historie, ale póki nie złapiesz człowieka za rękę, pozostajemy tylko w sferze domysłów. A przecież może być tak, że piosenki, które Ty uważasz za słabe, komuś innemu się podobają.      
Mój kolega z Krakowa, muzyk zresztą, został kiedyś zaczepiony w galerii handlowej przez panią, która robiła badania, jaką muzykę mają grać w radiu. Puściła mu po dziesięć sekund kilku utworów, a że miał jakiś taki słaby dzień, wszystko skreślił. Wszystko na nie. Za jakiś czas zadzwoniła do niego dziewczyna z dużej rozgłośni i zaproponowa- ła pracę. Raz na dwa tygodnie przychodzi do niego ktoś z laptopem, puszcza mu od 100 do 150 piosenek, po dziesięć sekund z każdej. On na tej podstawie decyduje, co powinno trafić na antenę, a co nie powinno. Potem ja wysyłam taką „Maszynkę do świerkania” do radia i odpisują mi, że nie przeszło. Zrobili badania, które wykazały, że ludziom to się nie podoba. Jak to się nie podoba? Przecież to był jeden z największych polskich hitów ubiegłego roku…      
No właśnie, zostawmy bolączki branży i skupmy się na Tobie. Wypłynąłeś za sprawą akustycznej płyty Heya. Skąd się na niej wziąłeś?      
Ludzie dopiero teraz zakumali, że ja tam grałem. A zaczęło się od tego, że odezwała się kiedyś do mnie Ania Brachaczek, która śpiewała z Pogodno. Odwiedziła mnie w Kopenhadze i od tamtej pory utrzymywaliśmy  stały kontakt. Za jej pośrednictwem pozna- łem Marcina Macuka z Pogodno, który aran- żował akustyczną płytę Heya. To on mnie zaprosił. Bardzo denerwowałem się, idąc na pierwszą próbę. Pomijając sentyment, który mam do Heya z dawnych czasów, to jeszcze Kasia Nosowska ma taką dziką aurę, że wymiękasz. Piję kawę, a ona podchodzi i mówi, że słuchała moich piosenek i że są cudowne… Bardzo się cieszę, że mogłem wziąć w tym udział. Poza tym lubię, kiedy akordeon jest w tle. Uważam, że to fajny instrument, ale bez przesady.      
I kto to mówi?     
Bo ja mam do akordeonu zdrowy stosunek – mieszankę miłości i nienawiści. Zawsze chciałem być rockandrollowcem, grać na gitarze albo na bębnach, ale tak się złożyło, że gram na akordeonie. Bardzo lubię ten instrument, kiedy jest tylko on i wokal. Nie przepadam za rockowymi numerami, w których na pierwszy plan wychodzi akordeon.     
Teksty na „Debiucie” to dzieło internautów dowodzonych przez poetę Michała Zabłockiego. Czy na kolejnym albumie przemówisz własnym głosem?    
Kiedyś artysta mógł śpiewać cudze kompozycje z tekstami napisanymi przez profesjonalnych tekściarzy i nikt mu tego nie wypominał. Czemu dzisiaj wszystko muszę robić sam? Nie wiem jeszcze, jakie teksty trafią na nową płytę. Być może będę współpracował z Michałem, a może zostawię tylko swoje własne rzeczy, które są gorsze. Ale nie boję się, że nie będę miał czego śpiewać, bo bardzo dużo tekstów dostaję od ludzi. Dziewczyny wyciągają z szuflad wiersze miłosne, które pisały, gdy miały 15 lat i były po raz pierwszy zakochane. Czasem to zła poezja, ale zawsze jest w tym tyle emocji i szczerości, że mają wsobie coś pięknego.
Ile koncertów zagrałeś w ciągu zeszłego roku?
Nie liczyłem, ale myślę, że nie mniej niż 200.     
Grałeś w bardzo różnych miejscach. Od telewizyjnych produkcji, przez alternatywne festiwale, aż po odrapane domy kultury i kina w miasteczkach, o których istnieniu nikt nie pamięta.    
Wszędzie gra mi się tak samo, pod warunkiem, że publiczność się angażuje, naprawdę słucha. W mniejszych miejscowościach zdarzyło mi się zaobserwować, że niektórzy ludzie przychodzą spięci, pewnie rzadko bywają na koncertach i nie wiedzą, jak się zachować. Mówię wtedy coś śmiesznego...      
A gdzie Ty sypiasz, co jadasz? Przecież w tych wszystkich małych miasteczkach nie ma restauracji i czterogwiazdkowych hoteli.     
Ale są dwugwiazdkowe, czasem dużo fajniejsze niż czterogwiazdkowe w dużych miastach. Albo okazuje się, że jakiś Francuz zakochał się w Polce, ożenił się z nią i otworzył w jej rodzinnych stronach restaurację  z rewelacyjną kuchnią i cenami zupełnie innymi niż w Warszawie. Zakochałem się w Polsce, uwielbiam podróżować i odkrywać te wszystkie romantyczne zakątki.     
Twój fenomen polega na tym, że podobasz się zarówno babciom, jak i wnuczkom. Wydaje mi się, że w dojrzałych kobietach budzisz instynkty macierzyńskie. Jesteś taki słodki i zagubiony, że chciałyby Cię usynowić.    
Jestem miłym chłopcem. Potrafię też być bardzo niemiły, ale po co one mają o tym wszystkim wiedzieć? Nawet jeśli przeczuwają, że siedzi we mnie mały skurwysynek, to w ich oczach jestem przede wszystkim takim synem sąsiadki.       
Dlatego są skłonne wiele Ci wybaczyć.
W Polsce nikt nie chce przyznać się do niedoskonałości. Kiedy zapytasz w towarzystwie o jakąś książkę, okazuje się, że wszyscy czytali. O film – wszyscy widzieli i każdy ma na jego temat swoje zdanie. Wszyscy znają się na polityce. Gdybym powiedział, że nie rozumiem, o co dokładnie chodzi w konflikcie wStrefie Gazy, patrzyliby na mnie jak na wariata. Ale przykład idzie z góry. W Danii polityk, który popełni poważny błąd, podaje się do dymisji. W ostateczności pozwala się mu wrócić, ale najpierw musi złożyć wyjaśnienia i przeprosić za to, co zrobił. A w Polsce? Nawet jak się przyłapie polityka na jakimś przekręcie albo kłamstwie, będzie się wypierał. W dodatku ludzi to nie rusza, są do tego przyzwyczajeni.      
Z czego to się bierze? Kompleksy?     
Myślę, że nie tylko. Moja mama jest polonistką i kiedy przeprowadziliśmy się do Danii, nie mogła się nadziwić, że dzieci tak mało uczą się na pamięć. Tymczasem w Polsce wszystko musisz wykuć, musisz powtarzać ten swój wierszyk czy paciorek bez najmniejszej pomyłki. W muzyce to samo… Przychodzi koleś i mówi: „Tak się Chopina nie gra! Ja wiem, jak się powinno grać Chopina, bo mam wszystkie płyty!”. Artyści mają prawo do swojej interpretacji, do inności.    
Jakieś kryteria oceny sztuki muszą jednak istnieć. Wszystkiego za prawem do interpretacji nie można schować.     
Ale co ty chcesz oce iać? Oglądałem „Hit Generator” i nie rozumiem, czemu to tak wygląda. Siedzi jakiś facet i wyłapuje, czy ktoś przypadkiem nie skiksował, czy ktoś nie zafałszował. Ja dlatego tam nie wystąpię, bo ja bym nigdy tych wymagań nie spełnił. Przez te 200 koncertów tak naplułem do swojej melodyki, że ona musi fałszować. I co? To oznacza, że moja muzyka jest gorsza? Chciałbym, żeby w takim „Hit Generatorze” można było zaprezentować swoją muzykę, a ludzie niech już sami oceniają, co jest dobre, a co złe – chodząc na koncerty i kupując płyty. Nie trzeba im podpowiadać.

Czesław Mozil - nie codzienna rozmowa

Czesław Mozil jest odkryciem XXI w. Świetny muzyk popowo rockowy trafił na rynek polski po udanym debiucie w Danii. Aktualnie Polska stała się dla niego i jego przyjaciół miejscem tworzenia nowych utworów. O życiu prywatnym i początkach zespołu z liderem formacji rozmawiał Filip Karpiński.


Filip Karpiński: Mając 5 lat twoja rodzina wraz z tobą wyjechała do Danii, pamiętasz coś z tego wyjazdu?

Czesław Mozil: Tak pamiętam. Przeczytałem kiedyś taką książkę o tym, że pamięta się dzieciństwo, tylko te najważniejsze fakty i rzeczywiście tak jest. Są to takie urywki ale coś zachowało się w mojej pamięci. Pamiętam kolejki w latach osiemdziesiątych. Szedłem kiedyś, chyba z mamą i widziałem, iż gdzieś tu stoi tata. Mieszkaliśmy na parterze, dwadzieścia metrów obok znajdował się sklep mięsny. Ojciec wtedy stał w kolejce to ja do niego machałem przez okno. Pamiętam również Pewex, moją naukę jazdy na rowerze, a także wspólne gry i zabawy z kolegami i koleżankami na podwórku. Nagle to wszystko zniknęło, wyjechaliśmy do Danii. Przez trzy miesiące mieszkaliśmy w takim obozie Czerwonego Krzyża, gdzie przyjeżdżasz zrzekasz się swojego obywatelstwa i starasz się o azyl. Bawiłem się tak jak wcześniej, leczy różnica polegała na tym, iż ta zabawa jest z kolegami i koleżankami z Konga, Maroka, ja byłem polakiem, a wokół mnie inne narodowości - jest to bardzo ciekawe. Takie urywki pamiętam z mojego dzieciństwa. Wszystko to działo się chaotycznie. Nienormalnym jest aby rodzice w wieku czterdziestu lat emigrowali za granicę. Gdyby rodzice wiedzieli co będzie w 1989 r. to by raczej nie emigrowali. Ojca ciągnęło do Kanady, więc była ona miejscem docelowym. Mieliśmy jechać przez Danię, ale tak się złożyło, że zostaliśmy i bardzo dobrze, bo mogłem być bliżej Polski.    

F.K.:  Kim chciałeś zostać jak byłeś mały?

C.M.: Nigdy nie miałem jakiś planów. Lubiłem różne rzeczy, od czasu kiedy zacząłem grać na pianinie to zawsze mnie ciągnęło do grania swoich piosenek. Jestem „dzieckiem MTV". Każdy z nas oglądał MTV i myślał „ O! jak ja bym chciał tam wystąpić." . Od dziecka lubiłem grać muzykę i bawić się w teatr. Nie mogłem powiedzieć „ Ja będę żył z muzyki.", bo tego się do końca nie wie. Szanuję wszystkich muzyków, jedni grają na koncertach drudzy na weselach, bo tak też trzeba. Cieszę się z tego co robię i że mogę to robić ale niekoniecznie tak będzie za pięć lat. To jest dziwna branża. Moim największym marzeniem było mieć bar i kupiłem taki w Kopenhadze. Uwielbiam pracę fizyczną. Wcześniej pracowałem jako budowlaniec, według mnie obojętnie jaki masz dyplom i co myślisz o sobie to ważne też aby nie zapomnieć robienia tego co się chce i lubi. Nieważne czy się ma magisterkę np. z ekonomii, lecz gdy chcesz zająć się pracą fizyczną to się nią po prostu zajmujesz. Najważniejsze jest mieć jakieś pomysły na życie i odwagę zaryzykować, aby spełnić swoje marzenia.

F.K.: Które miasto w Polsce jest Ci najbliższe?

C.M.: Najbliższym jest Kraków. Dlaczego najbliższe? Pewnie dlatego, że mam tam wielu przyjaciół i rodzinę. Zawsze myślałem, że jestem uzależniony od polskiej młodzieży. Gdy miałem już osiemnaście, dziewiętnaście lat zacząłem przyjeżdżać do przyjaciela i powoli poznawałem całe kręgi jego przyjaciół. Czasami sądzę, że znam Polskę lepiej niż niewielu Polaków. Wrocław, Poznań no i Warszawa są to tak samo bliski mi miejscowości. Wszystko przez to, iż poznałem tam wielu fajnych i ciekawych ludzi. Z tych trzech wymienionych najbardziej jednak lubię Wrocław, dlatego że moja menedżerka pochodzi z tego miasta.

F.K.: Jak jako młody chłopak wyobrażałeś sobie Polskę, ucząc się w duńskiej szkole?

C.M.: To jest bardzo fajne pytanie, naprawdę. (śmiech) Przyjeżdżałem do ciotek od dziesiątego roku życia, ale aby się do nich dostać musiałem bardzo często borykać się z przeszkodami. Po zamieszkaniu w Danii otrzymałem „Alien passport" czyli paszport obcego. Jadąc do nich musiałem dwa, trzy razy odwiedzać ambasadę niemiecką, aby otrzymać pozwolenie, a potem dostać się do Polski. Ja miałem fuksa, że rodzice nie byli emigrantami politycznymi. Rodzice bali się systemu, ojciec dopiero piętnaście lat po emigracji pojechał na Ukrainę, ponieważ obawiali się, że już nie wrócą. Wsiadałem na prom, kupowałem bilet, mama mówiła mi, abym siadał tam gdzie starsze panie(śmiech). Z promu przesiadałem się  do autobusu, który naprawdę jechał bardzo długo, czasami nawet dwadzieścia godzin. W Danii miałem kolegów, było mi tam dobrze, tylko, że wyczuwałem też Polskę. W tej chwili to się tak miesza, iż koledzy przyjeżdżają do mnie do polski, potem odlatują przylatują następni itd.

F.K.: Lubiłeś chodzić do szkoły?

C.M.: Kochałem szkołę. W podstawówce było bardzo łatwo, zadanie domowe robiłem na przerwie po lekcji i miałem już wolne. Byłem świetnym uczniem w podstawówce. Zaraz po dostaniu się do liceum, po tygodniu byłem już tydzień do tyłu z materiałem. Wszystko spowodowane tym, że poziom był o wiele wyższy i musiałem nadrabiać. Mimo wszystko bardzo kochałem szkołę. Przedmioty, które nie przypadały mi do gustu po prostu, mówiąc waszym młodzieżowym językiem, olewałem, a te „lepsze" były dla mnie priorytetem.

F.K.: Jak Duńczycy spędzają święta Bożego Narodzenia?

C.M.: Tak samo jak w Polsce. Obchodzą 24 grudnia, są prezenty jest kolacja wigilijna. Cały miesiąc stresu, od listopada już są choinki, dokładnie jak u nas. Nielubię jakiś dużych prezentów, wolę jakieś małe, skromne ale za to przydatne. Prezent to jest tylko symbolika, a najważniejsze są święta.

F.K.: Święta spędzacie po polsku czy duńsku?

C.M.:  Całkowicie po polsku, tylko że w Danii. Spotykamy się razem w  domku z rodzicami, siostrą, pieskiem i dwoma kotkami. Jestem alergikiem, więc nie lubię nocować u rodziców. Potrawy są takie same jak w Polsce: kutia, karp, śledzie w oleju, po żydowsku, również wprowadzamy przepisy z rejonów Skandynawii np. śledzie w carry, zupa grzybowa, bardzo tradycyjnie.

F.K.: Jakiej słuchasz muzyki?

C.M.: Bardzo zróżnicowanej, od muzyki klasycznej do metalu, ale to musi być dobry metal. Czasy się zmieniły i sądzę, że wymienianie się piosenkami jest jak najbardziej w porządku, sam się wymieniam z kolegami dla mnie nie jest to jakaś zła rzecz. Lubię chodzić do kina, wypożyczam filmy, ale również ściągam jakieś wybrane pozycje. Każda muzyka jest fajna pod warunkiem, że jest dobra. Nielubię selekcjonowania piosenek czy zespołów, na gorsze i lepsze.

F.K.: Na jakim najdziwniejszym instrumencie grałeś?

C.M.: Nawet nie wiem. Wydaje mi się, że akordeon jest sam w sobie bardzo dziwny. Uwielbiam grać na jakiś zabawkowych instrumentach. Nie są one tanie, ale najważniejsze jest to, iż wyglądają zabawkowo ale mają cudowny dźwięk. Mamy stylofon na tym się gra takim długopisikiem i wydaje cudowne dźwięki.

F.K.: Czerpiesz inspiracje z polskiej muzyki ludowej?

C.M.: Bardzo mało polskiej muzyki ludowej słuchałem, ale na pewno gdzieś tam to leży. Ja byłem harcerzem i moje piosenki bardziej nawiązują do tych pieśni ogniskowych niż ludowych piosenek. Może nieświadomie użyłem, ale świadomie jeszcze nie.

F.K.: Jak oceniasz pracę z zespołem HURT podczas nagrywania piosenki do nowej płyty?

C.M.: Maciek jest dobrym przyjacielem Asi. Ja go poznałem rok temu. Jest bardzo fajnym kolegom. Było to cudownym przeżyciem. Mogliśmy połączyć typowo rockowy, punk rockowy kawałek z naszą muzyką. Ten tekst stał się mniej buntowny. Wyszła świetna mieszanka, która podoba się zarówno mnie jak i Maćkowi Kurowickiemu.

F.K.: Kto był inicjatorem twoich okładek?

C.M.: Na Myspace poznałem trzy lata temu taką dziewczynę. Zobaczyłem jej rysunki i zaproponowałem jej współpracę. Ludzie zaraz krytykowali pomysł alby płyta nazywała się „Debiut", a na okładce widniał mały chłopczyk z czerwoną czapeczką. Będzie to wyglądało jak płyta dla małych dzieci. Dla mnie ta płyta jest i dla dzieci jak i dorosłych. Niech to będzie bajkowo, jeśli się to sprawdziło. Wszystkie trzy ostatnie płyty  obdarzyła swoimi rysunkami właśnie ta dziewczyna. Do nowej płyty, która ukarze się wiosną okładkę tworzy, autorka „plastelinowego" teledysku do piosenki „Ucieczka z wesołego miasteczka" - Monika Kuczyniewska.

F.K.: Jaka jest twoja publiczność? Jak reaguje na koncertach?

C.M.: Jest bardzo zróżnicowana, od osób które przychodzą bo lubią po takie, które chcą sprawdzić co jest teraz modne. Nie wchodzę na scenę aby być adorowany jako gwiazda, zazwyczaj witam się ze wszystkimi, z którymi mogę. Gdy widzę ludzi, którzy przychodzą na koncert aby mnie posłuchać i cieszyć się tą muzyką jest mi bardzo miło. Moja publiczność nie oczekuje na błędy popełnione przeze mnie, każdy koncert to jest wielka zabawa na żywo. Sądzę, że mam świetną publiczność.

            Nasz rozmówca otrzymał ode mnie „Lille gave" co po duńsku oznacza mały prezent. Była to kartka świąteczna napisana w obu językach polskim i duńskim. Czesław nie spodziewał się żadnych niespodzianek, a gdy otrzymał kartkę wzruszył się i uśmiechnął serdecznie dziękując.

http://felekkarpinski.bloog.pl/id,5271749,title,Czeslaw-Mozil-nie-codzienna-rozmowa,index.html?ticaid=5c81c

Kuba Wojewódzki nabija się z Czesława Mozila

Jury "X Factora"
Czesław Mozil wyznał, że miał w swoim życiu sporo dziewczyn - podobno więcej niż sto! Na reakcję Kuby Wojewódzkiego nie trzeba było długo czekać. Tylko czy Czesław nie obrazi się na kolegę z pracy?



Kuba pisze w "Polityce":
Coraz intensywniej rozwija się kariera jednego z największych odkryć telewizyjnych aktualnego sezonu. Mowa oczywiście o jurorze Czesławie Mozilu. Czesław coraz śmielej ujawnia swe intymne tajemnice. Ostatnio błysnął wyznaniem: „Ile dziewczyn miałem? Szczerze? Ta liczba jest na pewno trzycyfrowa. Ja po prostu kocham kobiety”. Liczba trzycyfrowa, OK. Ale w którym miejscu jest przecinek?
Jak rozumiemy w liczbie kobiet, które miał Kuba przecinka nie ma...