wtorek, 5 czerwca 2012

Czesław Mozil - Chciałbym się zakochać

Czesław Mozil

Piotr Najsztub punktuje Czesława Mozila okrutnie. „Nie ma w Tobie marzenia o szaleństwach?”, pyta kąśliwie. Czy ma rację?
- Masz 80 lat? Tak staro-mądrze brzmią Twoje piosenki.
Czesław Mozil:
 Niektórym ludziom się wydaje, że mówię mądre rzeczy, a wystarczy mówić prawdę. Choć inni pewnie muszą mnie odbierać jak debila, który nie potrafi zdania sklecić po polsku.

– Ale ta Twoja prawda jest przyziemna, normalna. Nie ma w Tobie marzenia o szaleństwach?
Czesław Mozil:
 Ale ja marzę! Chciałbym być aktorem! Więc kiedy widzę w „Igrzyskach śmierci” Jennifer Lawrence, chciałbym grać w takim filmie!

– Nie o takie marzenia pytam. Miłość w Twoich piosenkach jest przyziemna i elementarna. Żeby się tak złapać za rękę, trzymać i iść. A nie startować w kosmos!
Czesław Mozil:
 Bo jakoś nigdy tego we mnie nie było. Miałem trzy poważne związki i dzięki Bogu wszystkie te dziewczyny są moimi przyjaciółkami. Ale już prawie pięć lat się nie zakochałem. Jak ja bym chciał się zakochać!

– Może jesteś za bardzo zakochany w sobie, żeby się zakochać wkobiecie?
Czesław Mozil: 
Może tak jest… Ale raczej strasznie się boję tego, co miłość ze sobą niesie. Albo tego, co ja sobie na jej temat wymyśliłem. Na przykład, że może odebrać mi wolność, choć wiem, że tak mówi gówniarz, mały chłopczyk. Ale przez takie myśli parę razy straciłem miłość. Na dodatek miałem poczucie, że jeżeli nie mogę „ogarnąć” siebie, to jak mogę „ogarnąć” inną osobę czy dać jej coś z siebie?! A to jest pierwszy poziom związku. Nigdy jednak tam nie dotarłem i nie zobaczyłem, że potem mogę mieć coś, co pokona te lęki – bliskość i wsparcie innej osoby.

– Ale rzeczywiście miłość to jest utrata wolności, takiej, jaką znasz do tej pory.
Czesław Mozil:
 Tak, i nie chodzi mi o wolność seksualną, ale też mentalną, co jest paradoksalne, bo ja jestem uzależniony od ludzi. Mam na przykład problem, jak w taki normalny wieczór siąść samemu przed telewizorem i oglądać film. Od razu szukam jakiegoś towarzystwa kobiecego albo idę do knajpy, baru. Odczuwam wtedy ekstremalnie samotność. W hotelu mogę spać sam, bo jestem w trasie, ale w swoim mieszkaniu mam z tym problem. Jeżeli mam być szczery… Gdybym mieszkał w Stanach, to już dawno bym poszedł do terapeuty. A tu jakoś zaakceptowałem te ostatnie pięć lat, to, że tchórzę totalnie.

– Kiedy tchórzysz?
Czesław Mozil:
 Tchórzę, kiedy czegoś się ode mnie wymaga. Kiedy słyszę faceta, który opowiada o swoim nieudanym podboju, porażkach, a i o tym, że się poddawał i na końcu zdobył jej serce, to mnie to strasznie jara.

– Że tak o nią walczył?
Czesław Mozil:
 Tak. I wtedy robi mi się ekstremalnie smutno. Bo ja albo nie spotkałem takiej kobiety, albo po prostu dziecinnie zadzieram – po odmowie – nos do góry i myślę: Nawet nie wiesz, co straciłaś.

– Może w swoim życiu nie stworzyłeś miejsca na miłość?
Czesław Mozil: 
Jak ty to mówisz, to brzmi to strasznie. A jak mam skojarzenia bardzo romantyczne, to jak dialog z końcówki filmu. Mam nadzieję, że tak nie jest. Jest muzyka. W liceum mówiłem swojej nauczycielce, że chętnie podpiszę kontrakt z diabłem, żeby żyć ze swojej muzyki.

– Mały Czesław, bo dzieci często tak mają, rzeczywiście w swoim pokoiku wzywał diabła, żeby podpisał z nim cyrograf?
Czesław Mozil: 
Nie, ale to sobie wyobrażałem. Że gdyby przyszedł pan i powiedział: „W tej chwili, chłopczyku, masz wybierać: tak albo tak”, to powiedziałbym: „Chcę muzykę”. Ze świadomością, że coś za coś.
http://polki.pl/viva_artykul,10029499.html