bajkowy i jaki jest sam Czesław?
-Skąd pomysł na pseudonim?
-Tak naprawdę nazywam się Czesław Mozil, ale Gazeta Wyborcza w Krakowie napisała artykuł o moim koncercie tytułując go słowami „Śpiewa Czesław”. To wydało mi się takie słodkie, naiwne… tak szczere, że postanowiłem tego użyć.
-Tak naprawdę nazywam się Czesław Mozil, ale Gazeta Wyborcza w Krakowie napisała artykuł o moim koncercie tytułując go słowami „Śpiewa Czesław”. To wydało mi się takie słodkie, naiwne… tak szczere, że postanowiłem tego użyć.
-Opowiedz, czym był czat „Multipoezja”.
-Generalnie, jeżdżę po Polsce ostatnie 6 lat. Wcześniej miałem kapelę Tesco Value, z którą nagrałem dwie płyty po angielsku. I tak się złożyło, że graliśmy trzy lata temu koncert w Alchemii Krakowskiej, gdzie przez przypadek pojawił się Michał Zabłocki i powiedział, że ma kilka tekstów i czy chciałbym może na nie popatrzeć. Ja wtedy w ogóle nie wiedziałem, kim jest Michał i że jest poetą… a ten projekt „Multipoezja” to takie spotkania co drugi czwartek w Internecie. Ludzie tam wchodzą i piszą razem z Michałem wiersz w godzinę. W ten sposób powstało mnóstwo niesamowitych tekstów! To są takie bajki, a moja muzyka jest taka naiwna i szczera, dlatego bardzo pasują do siebie, a ja znajduję w nich swoją prawdę. Jak śpiewam„uciekła ładna babeczka z dość wesołego miasteczka” to wtedy mi się ogromny film włącza… Jak ludzie te teksty odbiorą – to już inna sprawa, ale one pasują niesamowicie do tych piosenek maluteńkich! Powiem Ci, że miałem taki mały kryzys muzyczny trzy lata temu. Kupiłem bar w Kopenhadze, odłożyłem to wszystko na półkę, ale na szczęście zacząłem z powrotem powoli bawić się tymi rzeczami i tak powstała ta płyta.
-Brałeś jakieś lekcje śpiewu w swoim życiu?
-Nie, nie! Absolutnie! Nie ma mowy! Próbowałem, ale ja potrafię tylko tak, jak śpiewam np. na płycie. Inaczej nie będzie. Ja się nie nadaję do chóru: śpiewałem kiedyś w chórze kościelnym, to mnie wywalili po roku, bo fałszowałem. Po prostu masakra.
-Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
-Przyznam, że w domu nie było dużo muzyki. Wychowałem się w typowym getcie w Kopenhadze i tam to jest po prostu hobby. Każdy chłopak sobie czegoś szuka, jeden pokopie piłkę, inny rapuje, zapisują się na grę na instrumentach, głównie pianino. A ja zapisałem się na akordeon, powiedziałem „Mamusiu, chciałbym chodzić na akordeon” i tak już zostało. Potem była to taka ucieczka od tego getta, od problemów na podwórku… w końcu zaczynasz się z tym identyfikować. Stajesz się akordeonistą, chcesz grać muzykę i to jest naturalny proces. A mi się zawsze od małego chciało śpiewać piosenki. Jak miałem dziesięć lat, to miałem taką jazdę, że brałem książkę telefoniczną i dzwoniłem do ludzi na przypadkowe numery. Ktoś odbierał i mówił „Halo?”, a ja wtedy kładłem słuchawkę i grałem piosenkę. Mogłem tak grać całe dnie. Wtedy przychodziły ogromne rachunki za telefon.
-Jak nazwałbyś rodzaj muzyki, który wykonujesz?
-Kabaretowy punk? Czy może… bajki dla dorosłych.
-Bardziej się czujesz Duńczykiem czy Polakiem?
-Wiesz, oczywiście, że zawsze byłem Polakiem. Ja jestem w bardzo dużej części zduńczony, ale koledzy zawsze mówią: „Czesław, ty i tak skończysz z Polką, będziesz wracał do Polski” (śmiech). Bardziej się czuję Polakiem, mam ten sentyment. Wczoraj byłem w Kwidzynie. Nigdy bym tam nie był, gdyby nie to, że przez pół godziny grałem tam ludziom piosenki. Niesamowite
-Do kogo skierowana jest Twoja płyta?
-To jest trudne pytanie, bo nie określam tego, ale przyznam, że dostaję superlisty zarówno od szesnastolatek, jak i mężczyzn ok. 50-tki. Metalowcy przychodzą na koncerty i mówią: „Czesław, my słuchamy mocnego metalu, ale znajdujemy w tym (muzyce Czesława w sensie) ten twój podtekst!” i to jest hardcore. Ja sądzę, że to w ogóle niesamowity cios: że gra się na gitarce i śpiewa o żabce, a pod spodem to święta prawda. To jest dopiero ekspresja!
-Jest jakaś kreacja aktorska w tym, co robisz? Gdybyś po prostu siedział i mamrotał coś o żabie, prawdopodobnie nie miałoby to większego sensu. Tymczasem ty nadajesz jej dramaturgię.
-Nie myślę o tym i naprawdę nie lubię określenia „piosenka aktorska” czy „piosenka poetycka”. Nie to, że nie szanuję tej sceny, bo szanuję. Ale nie chcę być w ogóle częścią „piosenki aktorskiej”, bo co? Ja wchodzę na scenę i gram? Nie, nie gram.
-Ale śpiewasz poezję.
Tak, tak, jak najbardziej. Tylko, że dla mnie to jest życie albo śmierć przy tej żabie. To świadczy o tym, że tak naprawdę poruszam ważny temat. Mam swoją prawdę w tej piosence, a że to wychodzi ekspresyjnie, to tak już jest. Dużo ludzi mówi: „za dużo ekspresji” i wkurwia mnie to, bo ja nie będę tego zmieniał. Tak jest i będzie, bo się dobrze z tym czuję.
-Nie obawiasz się porównań?
-Niech ludzie mówią, co chcą, a ja i tak będę robił swoje. Zawsze jest jakaś inspiracja, świadoma czy nieświadoma… dlatego wiesz, mogą mnie z Dodą czy z Marylą Rodowicz porównywać i też będzie ok.
Marta Szymanek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz