niedziela, 22 maja 2011

Dodano: 18 lutego 2011 o 23:23


Przyznam, że rozmowa z Czesławem była wyjątkowa. Po pierwsze, spotkaliśmy się w niezwykłym miejscu jakim jest zabrzański Teatr Nowy, w którym zespół Czesława występował w trakcie festiwalu teatralnego Rzeczywistość Przedstawiona. Po drugie, mnie i Czesława łączy właśnie miasto Zabrze, w którym się obydwaj urodziliśmy. Jak się okazało w trakcie naszej rozmowy muzyk darzy to miejsce ogromnym sentymentem. Wokalista pokazał się jako osoba rozmowna oraz szczera w tym, co mówi. Jego wypowiedzi były pełne emocji, które często powodowały, że sam mówca musiał wstawać z miejsca, aby rozładować tkwiącą w nim energię. Czesław zaznacza, że jego znajomość języka polskiego nie jest doskonała, co powoduje jednak, że wypowiedzi muzyka są bardzo urokliwe. Z tego powodu postanowiłem, że nie będę nakładał wielkich poprawek na stylistykę wypowiedzi Czesława, ponieważ fani, a jest ich naprawdę wielu, po przeczytaniu tego teksu mogliby mi zarzucić mało wiarygodny wywiad. Zapraszam do przeczytania zapisu tej obszernej rozmowy.
Krzysztof Jamiński: Czesławie, obaj urodziliśmy się w Zabrzu. Zatem porozmawiajmy o tym miejscu! (śmiech) Jakie masz wspomnienia związane z miastem, w którym się urodziłeś?
Czesław Śpiewa: Wyjechałem, kiedy miałem sześć lat, ale pamiętam, że za mostem na ulicy 3 maja był Pewex. Blisko tego Pewexu często się bawiłem. Pamiętam również jak się uczyłem jeździć na rowerze na takim placu, przy którym aktualnie jest jakiś hipermarket – jak się skręca w ulicę Szczęść Boże. My mieszkaliśmy właśnie na Szczęść Boże i pamiętam jak matka myła okna na parterze to dwa dni później na tym oknie można było zrobić kreseczkę, tak brudno było. Pamiętam też kino, które było bardzo blisko nas, tylko nie pamiętam nazwy…
KJ: Pewnie Kino Roma…?
CS: Tak! To dalej funkcjonuje?
KJ: Tak, to jest najstarsze kino na Śląsku.
CS: Nie no kurcze, pięknie. (śmiech) Ja pamiętam jak w ’84 roku oglądałem tam „E.T.”! A mieszkałem zaraz obok tego kina. Jeszcze z tych wspomnień, to pamiętam jak ojciec stał po mięso, matka pytała „gdzie ojciec?”, a ja patrzyłem przez okno jak ojciec pod oknami na rogu stoi w kolejce. Niedaleko domu też kupowaliśmy lody i tata powiedział „o, patrz jaki robak w lodach”, ale takie rzeczy to się zdarzają nawet dzisiaj.
Pamiętam też jak jechaliśmy z ojcem odebrać siostrę jak miałem jakieś cztery lata i doskonale zapisało się w pamięci jak siedziałem w samochodzie i machałem matce, która była w szpitalu. Wtedy się urodziła Irenka. Kolejną rzeczą, która dosyć dobrze pamiętam to sklep ojca z śrubami i takimi podobnymi rzeczami, nie pamiętam jak się ta ulica nazywała, ale to było gdzieś w centrum. Też pamiętam Dom Muzyki i Tańca i dlatego bardzo się cieszę, że tam zagram w grudniu koncert z zespołem Hey, bo ja tam chodziłem z ojcem na kino. Więc też się tutaj pojawią sentymenty. Ile ty masz lat?
KJ: Dwadzieścia jeden.
CS: Aha, ok. Wyglądasz na więcej. (śmiech) Ja mam dwadzieścia dziewięć, więc pamiętam nawet to troszkę starsze Zabrze. Dzisiejszy koncert jest też dla mnie bardzo wyjątkowy, bo pamiętam jak przed Teatrem Nowym jeździłem na rowerku, a jeszcze dzisiaj mama mi przysłała sms-a „Adaptacja teatralna ‘Placówki’ Bolesława Prusa w inscenizacji Teatru Nowego w Zabrzu” – taki był temat pracy magisterskiej mojej matki. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem, że mnie tu zaproszono. Strasznie się cieszę, tym bardziej, że dyrektor placówki mówił, że koncert mógłby się trzy razy sprzedać. Więc jest to dla mnie ogromne przeżycie, sala jest cudowna i wiem, że nie będziemy tu grać ostatni raz.
KJ: Twoja osoba jest tutaj darzona wielką sympatią. Zabrzanie dużo o tobie wiedzą, co się potwierdziło, gdy paru osobom mówiłem, że będziemy mieli okazję rozmawiać i zaczynali mi odpowiadać ciekawostki na twój temat. (śmiech) To są znaki, że jesteś tutaj bardzo lubiany. Jak często tutaj bywasz, w takim razie?
CS: Przyznam, że przyjeżdżam wtedy, kiedy mogę. Mam tutaj rodzinę na Śląsku, ale większość jest z Będzina, Gródkowa, Mysłowic. Staram się utrzymywać tutaj jakieś kontakty, ale w Zabrzu nigdy nie miałem jakiegoś przyjaciela. Mój dobry przyjaciel jest z Pszczyny. Dlatego nie było tutaj takiej postaci, do której mógłbym przyjeżdżać. To jest bardzo dziwne, że od siedmiu lat jeżdżę po całej Polsce, ale tutaj nigdy mnie nie zaproszono… jakiś rok temu napisałem mail do takiego miejsca w Zabrzu. Jest tutaj coś takiego jak Wiatrak?
KJ: Tak, CK Wiatrak…
CS: No właśnie, wiem, że to duże miejsce, ale napisałem im „Chętnie przyjadę zagrać, może to być nawet środa, wezmę ze sobą swoją kapelę, nazywam się Czesław Śpiewa, niedługo wydaje swoją płytę”. Wiedziałem, że na pewno będzie jakaś publika, bo dużo fanów miałem już na MySpace z tego miasta, ale niestety nikomu nawet nie chciało się odpisać…
Zabrze to bardzo ważne dla mnie miasto. Chodziłem tutaj do takiego prywatnego przedszkola, miałem tutaj przyjaciół i byłem tutaj zakochany w takiej dziewczynce, Kamili. Potem słyszałem, że wyemigrowała z rodzicami do Niemiec. Pamiętam panią, która prowadziła to przedszkole, nazywała się chyba Beata. Te sześć lat bardzo głęboko leżą w mojej pamięci. Ja w ogóle znam te ścieżki, gdzie chodziłem, wszystko to jest w mojej głowie. Za to nigdy potem nie wracałem do tego miasta, bo chrzestna mieszka w Poznaniu, ciotka w Wągrowcu koło Poznania, a przyjaciele, którzy później się pojawili to w Krakowie. Ale mam nadzieję, że będę tu przyjeżdżał. Nie chce tego wyolbrzymiać, ale jestem emigrantem z Zabrza i do Śląska mam ogromny sentyment! Ja jestem naiwnie zakochany w tym, co się będzie działo z Polską. Nie wiem jak ty patrzysz na to, ale mam nadzieję, że będzie się tutaj coś działo. Sam powiedz, jakby miała tutaj zagrać Peszek, to gdzie ona miałaby zagrać? Najprawdopodobniej tylko w teatrze. Dlatego cieszę się, że Teatr Nowy mnie zaprosił. A to jest bardzo zdrowe dla teatru, ze przyjdzie publika, która nie jest wychowana do chodzenia do tego miejsca, ale zobaczy tą piękną salę i co może ona dać i być może pójdą oni następnym razem już na spektakl. Ale też może być inaczej. Ostatnio jak graliśmy w Gliwicach i Sosnowcu to średnia wieku była około czterdziestki, było mnóstwo osób po pięćdziesiątce czy sześćdziesiątce i super się bawili. To jest fajne, że takie koncerty możemy grać, na których jakaś pani nie przestraszy się, że jest za głośno i nie wystraszy się jakiegoś pana z gitarą. Ludzie mają swoje stereotypy i jakoś niespecjalnie chcą je łamać.
KJ: Powiedz, jakie masz pierwsze skojarzenia z tymi okolicami, z którymi związany jest początek twojego życia?
CS: Na pewno z kopalniami i Górnikiem Zabrze.
KJ: No właśnie, z twoich różnych wypowiedzi wywnioskowałem, że jesteś fanem piłki nożnej?
CS: Tak, ale jakoś bardzo nie kibicuje Górnikowi Zabrze, bo przyznam, że wiem, co się dzieje w polskiej piłce, ale obstawiam mecze w duńskiej lidze. W ogóle kocham hazard. Wiem, że jest to czasami drogie hobby. (śmiech) Orientuje się, co się dzieje na polskiej scenie piłkowej, ale kibicowałem drużynie z miasta, w którym mieszkałem, czyli Kopenhadze. Ale mam taki sentyment do polskiej piłki i cieszę się, że w polską piłkę się zaczyna inwestować. Ja wiem, że w naszej piłce nie chodzi tyko o talent, na wyniki wpływa wiele różnych chorych elementów. (śmiech)
KJ: Dlaczego parę miesięcy temu kiedy się wyprowadzałeś z Danii do Polski postanowiłeś zamieszkać w Krakowie? Nie lepiej było osiedlić się w Warszawce?
CS: Ja nigdy nie miałem jakiejś „zaczepki” w Warszawie, a przez ostatnie dziesięć lat, kiedy przyjeżdżałem do Polski to właśnie do wcześniej wspomnianego kolegi z Pszczyny. Wcześniej się odwiedzaliśmy, że on przyjeżdżał do mnie do Zabrza, a ja do niego do Pszczyny, nawet potem jak byłem już nastolatkiem. Zacząłem, więc poznawać jego kumpli i nagle taki młody człowiek jak ja widzi „o kurcze, to są moi rówieśnicy i nie ma między nami jakiejś różnicy”. Dlatego zacząłem przyjeżdżać coraz częściej, potem przyjeżdżałem grać i poznawać Polskę. Ale przyznam, że teraz i to nie jest tak, że nagle mam mnóstwo nowych przyjaciół w Warszawie, bo tam jest taki swój lans. (śmiech) Ale przez ostatnie dwa lata poznałem fajnych przyjaciół w Warszawie i często tam bywam. Myślę nawet nad tym, żeby kupić tam sobie jakieś maluteńkie mieszkanko, bo w mam już jedno w Krakowie, bo rodzice kupili. Przyznam jednak, że tempo życia Krakowa odpowiada mi bardziej. Ja lubię bary mleczne i to, że mogę sobie wszędzie chodzić. Bardzo mi się podoba to, że w jeden wieczór mogę zwiedzić sześć barów i mogę iść piechotą nie biorąc taksówki.
KJ: Wróćmy jeszcze do lat ’80. Wyjeżdżałeś z Polski w roku ’85 kiedy miałeś około sześciu lat. W naszym kraju panowała wówczas wielka moda na muzykę rockową, na scenach panowały takie zespoły jak Perfect, Oddział Zamknięty, Lady Pank albo Republika. Czy są to nazwy, które coś ci mówią?
CS: Tak, kojarzę. Bardzo szanuje Republikę. W ogóle tą scenę muzyczną tamtych lat bardzo szanuję. Wtedy też już była Brygada Kryzys, Tilt. Ale ja tej muzyki wtedy nie słuchałem, to jest muzyka, którą dopiero teraz odkrywam i dopiero teraz poznaję. Jak wyjechałem do Kopenhagi to stałem się „generacją MTV”. Z polskiej muzyki wychowałem się na takich rzeczach jak Hey albo Grechuta i Niemen, czyli to, co mogłem wygrzebać u rodziców. A dopiero potem jak dorosłem zacząłem odkrywać różne postacie. To jest logiczne, że jako mały chłopiec nie jest łatwo śledzić takie rzeczy. Potem się pojechało do innego kraju, ale miałem fuksa, że nigdy nie zapomniałem o Polsce. To było dla mnie łatwe, ponieważ zawsze czułem się Polakiem, nigdy się tego nie wstydziłem, w domu zawsze mówiliśmy po polsku mimo, że ojciec jest Ukraińcem. Koledzy zawsze wiedzieli, że jestem Polakiem, który mieszka w Danii i Polska nigdy nie była dla mnie obca. Dla mnie absurdalne jest to, że ja musiałem tak walczyć o to, żeby dostać NIP. Ja chce płacić podatki, a tutaj pani przysyła mi kartkę z urzędu, że jeśli do siedmiu dni nie przyjdę to grozi mi kara do 2500 zł, dlatego, że wypełniłem imię swojego ojca „Roscislaw” i zapomniałem literki „ł”. Wiesz… to jest Polska.
KJ: A więc z polską muzyką nie miałeś dużej styczności w swojej młodości. W takim razie, na jakich artystach się wychowałeś?
CS: Jak już wspomniałem, ja jestem tą „generacją MTV”. A tam szła Madonna, Prince, potem była gdzieś ósma i dziewiąta klasa to Offspring, Slayer, Biohazard, Manson, PJ Harvey. Równocześnie słuchając tych artystów słuchałem klasyki i współczesnej muzyki na akordeonie. Ja od małego stukam na akordeonie i gram różne dziwne pioseneczki. Nie lubię jak się muzykę mocno interpretuje, po prostu jak ci się podoba to słuchaj, nie? Może ci się podobać Behemot. Może nie słuchasz tego codziennie, ale nie możesz uniknąć, że jak idzie to na żywo to słyszysz i jesteś w wśród powiedzmy stu albo tysiąca innych ludzi, i czujesz jaką energię daje im ta muzyka. To nie może przez ciebie przejść obojętnie. Nie musisz potem tego słuchać codziennie, ale możesz powiedzieć „byłem na tym, zrobiło na mnie wrażenie”. A czy jest to pozytywne czy negatywne wrażenie to już jest obojętne
KJ: Instrument, z którym jesteś kojarzony to akordeon. Dlaczego właśnie ten instrument stał się twoim atrybutem?
CS: Gram na nim od małego. Najpierw chodziłem na pianino, a potem na akordeon. Fajne było to, że wtedy nie grałem jakiegoś folkloru tylko grałem na akordeonie klasycznym muzykę, która była specjalnie skomponowana dla tego instrumentu. Było to bardziej awangardowe i współczesne. Potem wykształciło się swoją indywidualność – kolega gra na bębnach, ten na gitarze, a ja gram na akordeonie. Potem był fajny element gadać o tym z dziewczynami. Do tego instrumentu czuje wielką miłość, ale również dystans. Teraz ze mną w zespole na akordeonie gra mój kolega z rocznika.
KJ: W tej chwili odnosisz wielkie sukcesy na polskich scenach, a jak wygląda temat twojej kariery w Danii?
CS: Dla mnie ogromnym sukcesem było dostać się tam na studia muzyczne. Potem szybko przyszły kolejne zajęcia, grywałem teatr dla dzieci, pisałem muzykę do teatru, jeździłem na trasy po Libanie, Syrii i Jordanie, grałem po całej Danii, występowałem jako muzyk w spektaklach teatralnych. Oprócz tego „podziemnie” robiliśmy Tesco Value, graliśmy nawet na Roskilde Festiwal. Generalnie to, co robię z Czesław Śpiewa i Tesco Value tutaj również mogłoby być w muzycznym podziemiu. Moi koledzy w Danii w ogóle się nie dziwią temu, co się aktualnie dzieje. Oni wszyscy mówią, że oczekiwali tego wcześniej. Dania jest małym krajem i tam muzycznie jest bardzo wąsko. Tam jedziesz sto kilometrów i jesteś już na drugim końcu kraju. Mam w Danii kolegów, którzy się wybili, są dosyć znani, ale sprzedają tylko tysiąc płyt i gdzie on będzie grał? Grają w Kopenhadze, jeszcze w innym dużym mieście i tyle! W Polsce małe miasto ma pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, a w Danii to jest jakieś dziesięć tysięcy i kto ci wtedy przyjdzie na koncert? Dlatego polska scena jest bardzo atrakcyjna.
KJ: Twoją muzykę określa się już przeróżnymi pojęciami, np. „poezja śpiewana naiwna” itp. Jak ty byś określił to, co tworzysz?
CS: Określenie „poezja” jest nie do końca trafne. Przypuszczam, że niektórzy odbierają teksty Feel i Piotra Kupichy jako poezję i mają do tego prawo. Tutaj nie siedzi jakiś pan profesor i nie będzie mówił „to jest dobre, a to nie”. To jest całkowicie indywidualna sprawa. To, co gramy nazwałbym chyba popem… alternatywnym popem. Bo najczęściej to jest jakaś fajna, prosta melodia, zwrotka, refren. W tym jest bardzo dużo muzykalności. Będziesz dzisiaj na koncercie?
KJ: Będę.
CS: Super. Zobaczysz, że my się nie boimy grać prostych rzeczy. Jacob, który gra z nami aktualnie też gra w narodowym big bandzie i świetnie gra. Ale tutaj mamy proste piosenki i on nie będzie mi tutaj grał jakiś jazzowych elementów, żeby mi pokazać, że on potrafi. Ja nie muszę nikomu udowadniać, że umiem fajnie grać i śpiewam tak jak zawsze śpiewałem. To się może jednym podobać, innym nie, tak samo niektórzy mogą to nienawidzić albo się przy tym wzruszyć. Więc jest to taki pop z akustycznymi instrumentami, ale można by to też zrobić w rockowym składzie… ale na pewno jest to jakiś odłamek popu. A pop to nie znaczy złe!
KJ: Z swoich obserwacji wnioskuje, że chyba bardzo ważnym elementem w twojej karierze jest MySpace?
CS: Tak, przyznam, że MySpace otworzyłem dosyć późno, bo w grudniu ’06. Więc bardzo późno go odkryłem. Po tym serwisie chodzi mnóstwo ludzi z Polski i on był dla mnie bardzo ważny, bo miałem bezpośredni kontakt z ludźmi, którzy mnie słuchają. Ja ten profil nadal prowadzę sam i próbuje być jak najbardziej aktywny. A fajne jest to, że polska scena będzie się teraz zmieniać i już się zmieniła. Teraz już nie jest tak, że rzucą ci coś radiostacje i powiedzą „masz – jedz to”, tylko ludzie mogą powiedzieć „spierdalaj, ja sobie sam wybiorę, co będę słuchał”. No i człowiek wcale nie musi kupować płyty. Ja się nie dziwię, że ludzie kopiują płyty, jeśli cena zagranicznego albumu to jakieś sześćdziesiąt złotych. Ale uważam, że takie ceny dwadzieścia pięć albo trzydzieści złotych są jeszcze ok. Już tam nie mówmy czy kopiowanie jest dobre czy nie, ale to jest fajne, że ludzie teraz mogą powiedzieć „hej, ja wiem, co się dzieje na scenie muzycznej”.
KJ: Czy to właśnie MySpace pozwolił ci nawiązać współpracę z zespołem Hey, z którym nagrałeś płytę, na której Polska po raz pierwszy usłyszała o Czesławie Śpiewa?
CS: Tak, to było tak, ze Paweł Krawczyk [przyp. gitarzysta zespołu Hey] zapytał się, co ma powiedzieć na scenie jak będzie mnie przedstawiał? Na co ja odpowiedziałem „powiedz Czesław Śpiewa” i tak zrobił. To było dla mnie ogromne przeżycie. A MySpace to był dla mnie taką wizytówką, na którą Kasia Nosowska mogła spojrzeć i powiedzieć „a to ten koleś, fajnie, fajnie”.
KJ: A więc to chyba otworzyło ci drogę do kariery w Polsce?
CS: Powiem ci tak, kariera była zawsze. Nawet jak jesteś amatorską kapelą i grasz dla dziesięciu ludzi, a z tego jedna osoba ci przyjdzie i powie „kurde, zajebiście gracie” to już masz karierę. To jest bardzo fajne. Sukces można mierzyć w różnych skalach, ale jak chce się grać to w pewnym momencie może się coś zmienić. Ja mam takie wierne fanki, które czasami jechały specjalnie na koncert PKS-em przez dwanaście godzin! I jakieś pół roku temu grałem z Budyniem w Szczecinie i ja spieprzyłem sprawę, a nigdy mi się to zdarza i tutaj zaspałem. Miałem wtedy grać koncert pierwszy, ale nie zdążyłem, więc on zaczął koncert i ja zagrałem po nim, za co go bardzo przepraszałem. A po koncercie przyszła dziewczyna i stwierdziła, że ucieszyło ją spóźnienie, bo jej się spóźnił PKS i jakbym zaczął wcześniej to by nie zdążyła na ten koncert. Więc mam naprawdę fajnych, wiernych fanów i jak się pojawiła płyta to na OLIS było takie zdziwienie, ze płyta się tak sprzedaje, a to ludzie przez jakiś czas już załapali. My z Tesco Value objechaliśmy całą Polskę, graliśmy jakieś trzysta koncertów w ciągu siedmiu lat. Oczywiście dokładałem do tych tras, że to nie było tak z nikąd.
KJ: Bardzo ważną osobą dla ciebie z pewnością jest Michał Zabłocki, jak się poznaliście?
CS: Jakieś cztery lata temu mieliśmy grać w Drukarni w Krakowie, ale tego samego dnia odwołano nam ten koncert i zapukaliśmy do Alchemii i od tego czasu mam taką wielką miłość do tego miejsca, bo nas przyjęli strasznie dobrze, mimo, że to wtedy było jeszcze takie miejsce jazzowe. No i zagraliśmy tam koncert, a Michał Zabłocki przypadkowo tam był, dał po koncercie mi swojego linka i od tej pory jesteśmy w kontakcie.
KJ: To właśnie on poprowadził pracę grupową internautów, którzy stworzyli teksty, które śpiewasz na „Debiucie”. Co spowodowało, że odważyłeś się zaśpiewać te teksty?
CS: On mi podał linka i jakiś dłuższy czas grzebałem w tym i nigdy nie myślałem, że będę śpiewał teksty kogoś innego. I to dosyć długo trwało aż się zdecydowałem, ale w końcu czytam tekst „Ucieczki z wesołego miasteczka” to widzę emigrantów. Nieraz z jakimiś innymi emigrantami rozmawiało się i pytało „Ale dlaczego wyjechaliście ze swojego kraju”, to padały odpowiedzi typu bo wojna, bo tamto, bo zarabiać pieniądze, ale jest dużo osób, które same do końca nie wiedzą dlaczego podjęli taką decyzję. Przypuszczam, że wielu rodziców nie zawsze do końca tłumaczyli swoją decyzję o wyjeździe. No i jak ja czytam taką piosenkę to myślę sobie „no tak, pewnego dnia pani pomyślała ‘spierdalam’, choć do końca nie umie odpowiedzieć dlaczego”. Wybrane teksty na płytę podobały mi się i najbardziej je rozumiałem. Mój polski jest, jaki jest, trochę ograniczony, ale polepsza się. Piosenka „Tonie żaba w betonie” to piękna historia o miłości, ja wiem, że tekst jest śmieszny, ale ja w tym czuje coś głębszego i wtedy jest ok. Ludzie mogą mówić „to jest chujowe, to częstochowski rym”, no dobra, ale mi się zajebiście podoba. Ja osobiście uważam, że najpiękniejszy tekst można zaśpiewać okropnie nudno, ale może być również na odwrót.
KJ: Czujesz się na siłach, żeby pisać teksty po polsku?
CS: Oczywiście. Teraz będzie płyta Czesław Śpiewa w nowej wersji i pojawi się tam piosenka „Proszę się nie bać wszystkich małych chłopców, co lubią się schylać”. To jest mój tekst. Ostatnio graliśmy wspólnie z Marią Peszek i reżyser bardzo chciał tą piosenkę, ale pojawiła się cenzura i piosenki w programie nie było.
KJ: Słyszałem plotkę, że ty nie rozumiesz części tekstów, które śpiewasz…
CS: Nie, ja te teksty rozumiem. Chociaż jak dostałem te teksty, to oczywiście pojawiło się parę słów, których nie rozumiałem. Ale też przyznam, że nieraz mówiłem Michałowi, że to nieważne czy nie znam jakiegoś pojedynczego słowa, ja znam cały ogólny sens. To nie o to chodzi. To tak jakby muzyk wiedział, co to jest C-dur, ale nie czuje się swobodnie w tej tonacji, ale może w niej grać. Jak wcześniej wspominałem graliśmy razem z Marysią Peszek to mi zakazali zagrać tą piosenkę, ale jej również zakazano zagrać pewną piosenkę i Marysia mówi „no nie mogę tego zagrać, bo jest tam słowo ‘wzwód’”, no to ja mówię „aha”, na co Marysia „Czesław ty chyba nie wiesz, co to znaczy ‘wzwód’?”, „no ok., nie wiem”. (śmiech) Ale potem już wszystko wiem. Ja się do tego przyznaję, ale to jest głębsza dyskusja. – ty napiszesz jakiś tekst, a ktoś go zupełnie inaczej zinterpretuje. A więc czy to jest ważne, co ja myślę czy ja wiem? Może ja sam nie znam swojego tekstu… Dlatego jak nagrywasz piosenkę, obojętnie, na jakim poziomie i następnie puszczasz ją w obieg to wtedy ją oddajesz i w pewnym sensie nie jest już ona twoja. Ja na przykład jak kocham Leonarda Coena albo PJ Harvey i jak ich słucham to nie myślę o tym, że to są ich teksty.
KJ: Masz takie powiedzenie „grać, nie srać” i w związku z nim mam trochę skojarzenie z pewnymi pseudoartystami polskimi. Co uważasz o muzykach, którzy bardziej przejmują się tym, co o nich napiszą media niż tym jak ludzie patrzą na ich muzykę?
CS: Każdy ma prawo robić to, co chce. Jeżeli niektórzy potrzebują zaistnieć w takich mediach i w ten sposób zaistnieć w świadomości ludzi no to tak już jest. Ja nie będę mówił, że tego nie powinno być, bo to jest podkultura. Jak ludzie się tym jarają to zajebiście.
KJ: Jesteś osobą darzoną sporą sympatią ze strony ludzi, ale jesteś zarazem trochę kontrowersyjny, ponieważ mówisz otwarcie o seksie, alkoholu, hazardzie. Na kontrowersyjnych wypowiedziach ogromną karierę zrobiła na przykład Doda. Nie myślałeś, żeby obrać też taką drogę do sukcesu?
CS: Pewnie, że bym mógł, tylko wtedy to by było aktorstwo. Ja mogę na scenie rzucić słowo „seks”, ale to musi być luźne. Nie będę nagle krzyczał „spierdalać, spierdalać, spierdalać i kurwa powiem, że jest zajebiście i chce mi się bzykać! Jak ktoś ma ochotę to niech się ze mną bzyka!”. Po co miałbym to robić? Taki nie jestem. Ja wiem, że Doda taka właśnie jest naprawdę. Może to jest jakaś ściema, ale słyszałem od ludzi, którzy ją poznali, że ona taka jest. Taka „dresiarka – laska” i dobrze – „jestem, jaki jestem”. Inna rzecz, że miałem wywiad w „Wyborczej – Duży format” i dwa dni poświęcam dziewczynie i jej mówię, że mam bardzo luźny stosunek do trawki i nie uważam ją za jakiś hardrock, pierwszy raz paliłem jak miałem czternaście lat, palę od czasu do czasu i nie mam żadnego problemu z tym, tak samo jak z alkoholem, a ona pisze, że ja jaram codziennie od czternastego roku życia. A ja nie będę siedział jak Maleńczuk najebany. To nie jest w moim interesie, bo gdybym był najebany to przyznam, że byłoby mi głupio wobec dziennikarza i ludzi. Nie umiałbym przyjść na wywiad pijany… bo co wtedy powiem? „Spierdalaj, nie ma dzisiaj wywiadu”? Ja prywatnie mogę być jak każdy inny człowiek, ale to, co pokazuje teraz świadczy o tym, jaką mam osobowość i jak jestem wychowany. Jak jestem zaproszony do programu „Kuba Wojewódzki” to mogę sobie pozwolić na pewne rzeczy, ale jak trafiam do programu, gdzie siedzi Krzysztof Zanussi i Katarzyna Grochola to wtedy jestem młody gówniarz i zachowuje się tam wobec nich grzecznie – nawet jakby to nie były znane postacie. Taki Maleńczuk jakby siedział obok Zanussiego i Grocholi i byłby takim grzecznym gówniarzem, to wtedy byłaby ściema. Jesteśmy po prostu ludźmi, którzy funkcjonują na różnych zasadach. Ja jestem człowiekiem wierzącym, ale przyznam, że nie lubię Kościoła. Wiem jednak, że robi on bardzo dużo dobrego, więc nie będę wchodził na mszę i krzyczał „pierdolisz kurde!”. Ja bym tak nie umiał.
KJ: Jakbyś dostał telefon od jakiegoś pana bądź pani z wielkiej stacji telewizyjnej z propozycją, abyś wziął udział w programie z jakimiś różnymi gwiazdami to brałbyś pod uwagę, żeby się w coś takiego zaangażować?
CS: Trzy miesiące temu zadzwonili z „Tańca z gwiazdami”, a cztery dni później z „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Jak teraz oglądam Andrzejewicz i Dodę jak gadają to jest to jakiś absurd. Ja pokazałem się w różnych miejscach i było bardzo fajnie, np. u Kuby Wojewódzkiego albo w „Dzień dobry TVN” i to była część promocji, ale jeżdżenie na lodzie? Nie czułbym się w tym swobodnie, bo ja jestem grajkiem.
KJ: Jesteś Polakiem, ale część ciebie z pewnością jest Duńczykiem…
CS: Jak najbardziej.
KJ: W związku z tym byłbyś w stanie porównać wrażliwość muzyczną Polaków i Duńczyków?
CS: Style są na pewno inne. W Polsce wszystko bardzo szybko idzie, ale zarówno w obydwóch krajach jest tandeta, ale tutaj widać tą nową generację ludzi, którzy wiedzą, co się dzieje na scenie muzycznej i potrafią ją segregować. To jest logiczne, że Bajm może teraz grać w każdym miasteczku, dlatego, ze ludzie pamiętają ten zespół z poprzednich dekad. Bajm w latach ’80 był niesamowity. „Józek nie daruje ci tej nocy” albo „Nie ma wody na pustyni” to potęgi polskiego pop-rocka. W Polsce jest chyba tak, że ludzie nie boją się powiedzieć, co im się podoba. To jest dosyć ciekawe pytanie, ale ciężko na nie odpowiedzieć. Ja wielkich różnic chyba nie odczuwam… choć na pewno one są. Ale zarówno w Polsce młoda dziewczyna lubi Yes i tak samo młoda dziewczyna w Dani sympatyzuje z tym zespołem.
KJ: Gdzie wolisz grać koncerty? W Danii czy w Polsce?
CS: W tej chwili gram tylko w Polsce i to robię przez ostatnie cztery lata. Miałem taki kryzys muzyczny, wykupiłem w Danii bar, a w Polsce zawsze mogłem zrobić trasę na cztery albo pięć koncertów, a dla moich kolegów w Danii jeden koncert to już jest wielkie „hallo”. Ja chciałbym, żeby moja przyszłość była polsko-duńska. Chciałbym, żeby moje życie mentalnie miało to, co najlepsze w Danii i to, co najlepsze w Polsce. Ja mam duże szczęście, że mam takie swoje dwa światy i znam te dwa języki. W Polsce mam szanse być małą kropelką w tej rewolucji muzycznej, która trwa i to jest dla mnie bardzo ważne. Chciałbym coś zmienić, jakiś pogląd, a może też wkurwię innych… Teraz mam tutaj jakąś funkcję, ja zawsze marzyłem, żeby mieszkać w Polsce, ale co ja tutaj mogłem robić? Jestem po szkole muzycznej i mógłbym być nauczycielem muzyki, ale ja nawet w Danii nie chciałbym uczyć jak to robią niektórzy moi koledzy.
KJ: Grasz przeogromną ilość koncertów, chyba w tej chwili tyle występów ma tylko Feel i podobnie jak oni zapełniasz sale…
CS: Jest fajnie i gramy różne miejsca. Bywamy w studenckich różnych miejscach: klubach studenckich, salach teatralnych. Jest cudownie.
KJ: To chyba ogromne wyzwanie utrzymać tą popularność, którą osiągnąłeś w bardzo krótkim czasie od twojego „Debiutu”. Masz już pomysły jak zostać na fali?
CS: Będę grał różne rzeczy, nagram popową płytę, wydam też coś ciężkiego. Mam nadzieje, że wbuduje się w rynek i jak będzie gdzieś koncert Czesław Śpiewa to ludzie będą mówić „kurde, to będzie fajne”. Może będę czasami grał z szóstką muzyków, innym razem z dwójką albo trójką, ale mam nadzieję, że będę czuł się swobodnie i będzie to coś fajnego.
KJ: Dlaczego decydujesz się grać w Polsce z duńskimi muzykami?
CS: Bo to są moi przyjaciele i gramy razem od wielu, wielu lat i dla mnie jest to logiczne, że gram z moimi przyjaciółmi. Znam grono bardzo dobrych polskich muzyków, ale to są moi przyjaciele i kochamy muzykować ze sobą. Nawet nie myślę o tym, żeby zmieniać muzyków.
KJ: Ale na granie z Polakami również jesteś otwarty?
CS: Pewnie, że tak. To wszystko zależy od czasu jak to będzie…
KJ: A polscy muzycy podchodzą inaczej do pracy nad materiałem muzycznym niż Duńczycy?
CS: Nie, mi się wydaje, że każdy chce najlepiej i próby są próbami, na których ludzie mają różne rytuały i sposoby. Z Heyem było bardzo fajnie, ponieważ każdy do tego podchodził z wielkim entuzjazmem. Jak teraz mamy próby do trasy to już się tym trochę bawimy, ale mamy do tego wielki szacun. Mi się zdaję, że w każdym kraju, w Polsce, Danii lub w Stanach Zjednoczonych będą próby poważne, wyluzowane albo do dupy.
KJ: Czy twoi duńscy przyjaciele przy okazji koncertowania w Polsce uczą się naszego języka?
CS: Tak, już powoli chwytają pewne słowa i rozumieją coraz więcej.
KJ: A jak się im podoba sama Polska? Nasza muzyka, obyczaje itp.
CS: Znamy polską muzykę, kochamy Marię Peszek, Pogodno. Martin w Polsce jest w ogóle jakiś już sześćdziesiąty raz i on już wie jak wyglądają polskie drogi, zna pewne polskie obyczaje. Sami już wiedzą jak zamówić swój ukochany żurek i kotleta schabowego. Kiedyś, jak zaczynaliśmy to była dla nas wielka frajda. Teraz jak już mamy zarabiać pieniądze to jest to dla nas praca. A to, że jest to fajna praca i mają tutaj mnóstwo przyjaciół w Polsce, których poznawali przez wiele lat to fakt, że jedziemy do Krakowa, Poznania czy Warszawy wzbudza w nas optymizm.
KJ: Dzięki za rozmowę, udanego koncertu.
CS: Dzięki
Rozmowę przeprowadzono w październiku 2008

1 komentarz:

  1. CS: Aha, ok. Wyglądasz na więcej. (śmiech)
    dlatego jest moim idolem :)

    OdpowiedzUsuń