sobota, 18 czerwca 2011

Czesław Mozil - nie codzienna rozmowa

Czesław Mozil jest odkryciem XXI w. Świetny muzyk popowo rockowy trafił na rynek polski po udanym debiucie w Danii. Aktualnie Polska stała się dla niego i jego przyjaciół miejscem tworzenia nowych utworów. O życiu prywatnym i początkach zespołu z liderem formacji rozmawiał Filip Karpiński.


Filip Karpiński: Mając 5 lat twoja rodzina wraz z tobą wyjechała do Danii, pamiętasz coś z tego wyjazdu?

Czesław Mozil: Tak pamiętam. Przeczytałem kiedyś taką książkę o tym, że pamięta się dzieciństwo, tylko te najważniejsze fakty i rzeczywiście tak jest. Są to takie urywki ale coś zachowało się w mojej pamięci. Pamiętam kolejki w latach osiemdziesiątych. Szedłem kiedyś, chyba z mamą i widziałem, iż gdzieś tu stoi tata. Mieszkaliśmy na parterze, dwadzieścia metrów obok znajdował się sklep mięsny. Ojciec wtedy stał w kolejce to ja do niego machałem przez okno. Pamiętam również Pewex, moją naukę jazdy na rowerze, a także wspólne gry i zabawy z kolegami i koleżankami na podwórku. Nagle to wszystko zniknęło, wyjechaliśmy do Danii. Przez trzy miesiące mieszkaliśmy w takim obozie Czerwonego Krzyża, gdzie przyjeżdżasz zrzekasz się swojego obywatelstwa i starasz się o azyl. Bawiłem się tak jak wcześniej, leczy różnica polegała na tym, iż ta zabawa jest z kolegami i koleżankami z Konga, Maroka, ja byłem polakiem, a wokół mnie inne narodowości - jest to bardzo ciekawe. Takie urywki pamiętam z mojego dzieciństwa. Wszystko to działo się chaotycznie. Nienormalnym jest aby rodzice w wieku czterdziestu lat emigrowali za granicę. Gdyby rodzice wiedzieli co będzie w 1989 r. to by raczej nie emigrowali. Ojca ciągnęło do Kanady, więc była ona miejscem docelowym. Mieliśmy jechać przez Danię, ale tak się złożyło, że zostaliśmy i bardzo dobrze, bo mogłem być bliżej Polski.    

F.K.:  Kim chciałeś zostać jak byłeś mały?

C.M.: Nigdy nie miałem jakiś planów. Lubiłem różne rzeczy, od czasu kiedy zacząłem grać na pianinie to zawsze mnie ciągnęło do grania swoich piosenek. Jestem „dzieckiem MTV". Każdy z nas oglądał MTV i myślał „ O! jak ja bym chciał tam wystąpić." . Od dziecka lubiłem grać muzykę i bawić się w teatr. Nie mogłem powiedzieć „ Ja będę żył z muzyki.", bo tego się do końca nie wie. Szanuję wszystkich muzyków, jedni grają na koncertach drudzy na weselach, bo tak też trzeba. Cieszę się z tego co robię i że mogę to robić ale niekoniecznie tak będzie za pięć lat. To jest dziwna branża. Moim największym marzeniem było mieć bar i kupiłem taki w Kopenhadze. Uwielbiam pracę fizyczną. Wcześniej pracowałem jako budowlaniec, według mnie obojętnie jaki masz dyplom i co myślisz o sobie to ważne też aby nie zapomnieć robienia tego co się chce i lubi. Nieważne czy się ma magisterkę np. z ekonomii, lecz gdy chcesz zająć się pracą fizyczną to się nią po prostu zajmujesz. Najważniejsze jest mieć jakieś pomysły na życie i odwagę zaryzykować, aby spełnić swoje marzenia.

F.K.: Które miasto w Polsce jest Ci najbliższe?

C.M.: Najbliższym jest Kraków. Dlaczego najbliższe? Pewnie dlatego, że mam tam wielu przyjaciół i rodzinę. Zawsze myślałem, że jestem uzależniony od polskiej młodzieży. Gdy miałem już osiemnaście, dziewiętnaście lat zacząłem przyjeżdżać do przyjaciela i powoli poznawałem całe kręgi jego przyjaciół. Czasami sądzę, że znam Polskę lepiej niż niewielu Polaków. Wrocław, Poznań no i Warszawa są to tak samo bliski mi miejscowości. Wszystko przez to, iż poznałem tam wielu fajnych i ciekawych ludzi. Z tych trzech wymienionych najbardziej jednak lubię Wrocław, dlatego że moja menedżerka pochodzi z tego miasta.

F.K.: Jak jako młody chłopak wyobrażałeś sobie Polskę, ucząc się w duńskiej szkole?

C.M.: To jest bardzo fajne pytanie, naprawdę. (śmiech) Przyjeżdżałem do ciotek od dziesiątego roku życia, ale aby się do nich dostać musiałem bardzo często borykać się z przeszkodami. Po zamieszkaniu w Danii otrzymałem „Alien passport" czyli paszport obcego. Jadąc do nich musiałem dwa, trzy razy odwiedzać ambasadę niemiecką, aby otrzymać pozwolenie, a potem dostać się do Polski. Ja miałem fuksa, że rodzice nie byli emigrantami politycznymi. Rodzice bali się systemu, ojciec dopiero piętnaście lat po emigracji pojechał na Ukrainę, ponieważ obawiali się, że już nie wrócą. Wsiadałem na prom, kupowałem bilet, mama mówiła mi, abym siadał tam gdzie starsze panie(śmiech). Z promu przesiadałem się  do autobusu, który naprawdę jechał bardzo długo, czasami nawet dwadzieścia godzin. W Danii miałem kolegów, było mi tam dobrze, tylko, że wyczuwałem też Polskę. W tej chwili to się tak miesza, iż koledzy przyjeżdżają do mnie do polski, potem odlatują przylatują następni itd.

F.K.: Lubiłeś chodzić do szkoły?

C.M.: Kochałem szkołę. W podstawówce było bardzo łatwo, zadanie domowe robiłem na przerwie po lekcji i miałem już wolne. Byłem świetnym uczniem w podstawówce. Zaraz po dostaniu się do liceum, po tygodniu byłem już tydzień do tyłu z materiałem. Wszystko spowodowane tym, że poziom był o wiele wyższy i musiałem nadrabiać. Mimo wszystko bardzo kochałem szkołę. Przedmioty, które nie przypadały mi do gustu po prostu, mówiąc waszym młodzieżowym językiem, olewałem, a te „lepsze" były dla mnie priorytetem.

F.K.: Jak Duńczycy spędzają święta Bożego Narodzenia?

C.M.: Tak samo jak w Polsce. Obchodzą 24 grudnia, są prezenty jest kolacja wigilijna. Cały miesiąc stresu, od listopada już są choinki, dokładnie jak u nas. Nielubię jakiś dużych prezentów, wolę jakieś małe, skromne ale za to przydatne. Prezent to jest tylko symbolika, a najważniejsze są święta.

F.K.: Święta spędzacie po polsku czy duńsku?

C.M.:  Całkowicie po polsku, tylko że w Danii. Spotykamy się razem w  domku z rodzicami, siostrą, pieskiem i dwoma kotkami. Jestem alergikiem, więc nie lubię nocować u rodziców. Potrawy są takie same jak w Polsce: kutia, karp, śledzie w oleju, po żydowsku, również wprowadzamy przepisy z rejonów Skandynawii np. śledzie w carry, zupa grzybowa, bardzo tradycyjnie.

F.K.: Jakiej słuchasz muzyki?

C.M.: Bardzo zróżnicowanej, od muzyki klasycznej do metalu, ale to musi być dobry metal. Czasy się zmieniły i sądzę, że wymienianie się piosenkami jest jak najbardziej w porządku, sam się wymieniam z kolegami dla mnie nie jest to jakaś zła rzecz. Lubię chodzić do kina, wypożyczam filmy, ale również ściągam jakieś wybrane pozycje. Każda muzyka jest fajna pod warunkiem, że jest dobra. Nielubię selekcjonowania piosenek czy zespołów, na gorsze i lepsze.

F.K.: Na jakim najdziwniejszym instrumencie grałeś?

C.M.: Nawet nie wiem. Wydaje mi się, że akordeon jest sam w sobie bardzo dziwny. Uwielbiam grać na jakiś zabawkowych instrumentach. Nie są one tanie, ale najważniejsze jest to, iż wyglądają zabawkowo ale mają cudowny dźwięk. Mamy stylofon na tym się gra takim długopisikiem i wydaje cudowne dźwięki.

F.K.: Czerpiesz inspiracje z polskiej muzyki ludowej?

C.M.: Bardzo mało polskiej muzyki ludowej słuchałem, ale na pewno gdzieś tam to leży. Ja byłem harcerzem i moje piosenki bardziej nawiązują do tych pieśni ogniskowych niż ludowych piosenek. Może nieświadomie użyłem, ale świadomie jeszcze nie.

F.K.: Jak oceniasz pracę z zespołem HURT podczas nagrywania piosenki do nowej płyty?

C.M.: Maciek jest dobrym przyjacielem Asi. Ja go poznałem rok temu. Jest bardzo fajnym kolegom. Było to cudownym przeżyciem. Mogliśmy połączyć typowo rockowy, punk rockowy kawałek z naszą muzyką. Ten tekst stał się mniej buntowny. Wyszła świetna mieszanka, która podoba się zarówno mnie jak i Maćkowi Kurowickiemu.

F.K.: Kto był inicjatorem twoich okładek?

C.M.: Na Myspace poznałem trzy lata temu taką dziewczynę. Zobaczyłem jej rysunki i zaproponowałem jej współpracę. Ludzie zaraz krytykowali pomysł alby płyta nazywała się „Debiut", a na okładce widniał mały chłopczyk z czerwoną czapeczką. Będzie to wyglądało jak płyta dla małych dzieci. Dla mnie ta płyta jest i dla dzieci jak i dorosłych. Niech to będzie bajkowo, jeśli się to sprawdziło. Wszystkie trzy ostatnie płyty  obdarzyła swoimi rysunkami właśnie ta dziewczyna. Do nowej płyty, która ukarze się wiosną okładkę tworzy, autorka „plastelinowego" teledysku do piosenki „Ucieczka z wesołego miasteczka" - Monika Kuczyniewska.

F.K.: Jaka jest twoja publiczność? Jak reaguje na koncertach?

C.M.: Jest bardzo zróżnicowana, od osób które przychodzą bo lubią po takie, które chcą sprawdzić co jest teraz modne. Nie wchodzę na scenę aby być adorowany jako gwiazda, zazwyczaj witam się ze wszystkimi, z którymi mogę. Gdy widzę ludzi, którzy przychodzą na koncert aby mnie posłuchać i cieszyć się tą muzyką jest mi bardzo miło. Moja publiczność nie oczekuje na błędy popełnione przeze mnie, każdy koncert to jest wielka zabawa na żywo. Sądzę, że mam świetną publiczność.

            Nasz rozmówca otrzymał ode mnie „Lille gave" co po duńsku oznacza mały prezent. Była to kartka świąteczna napisana w obu językach polskim i duńskim. Czesław nie spodziewał się żadnych niespodzianek, a gdy otrzymał kartkę wzruszył się i uśmiechnął serdecznie dziękując.

http://felekkarpinski.bloog.pl/id,5271749,title,Czeslaw-Mozil-nie-codzienna-rozmowa,index.html?ticaid=5c81c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz