sobota, 30 kwietnia 2011

Czas się uspokoić Gala

Czas się uspokoić


Piosenki z płyty „Czesław Śpiewa. Debiut” nuci pół Polski, ale na ulicy mało kto go rozpoznaje. Może dlatego, że nie miał czasu lansować się w mediach. Prowadził biznes w Kopenhadze i włóczył się po świecie. Teraz postanowił poświęcić się wyłącznie muzyce, bo – jak wyznaje – tylko ją ma w głowie. Zamieszkał w Krakowie i wreszcie przemówił...


Stałam dwie godziny w tłumie fanów przed klubem studenckim, żeby dostać się na jego koncert. Dla mnie był odkryciem, ale publiczność znała jego piosenki na pamięć: „Maszynkę do świerkania” i „Żaba tonie w betonie”. Trzeba przyznać, znała wszystkie słowa, nie tylko refren. Rozmawiamy w małej knajpce w centrum Warszawy. On w kolorowej koszuli, z wielkim plecakiem, w którym z łatwością mógłby się zmieścić jego cenny akordeon. Czesław jest wyraźnie podekscytowany...
GALA: Musiało zdarzyć się coś niezwykłego w twoim życiu?
CZESŁAW MOZIL: Nawet pani nie wie, w jakim szczęśliwym momencie się spotykamy! Trzy lata byłem współwłaścicielem baru Kulkaffee w Kopenhadze. Najpierw bardzo go chciałem mieć, a po dwóch latach byłem śmiertelnie zmęczony staniem za barem. Ostatnie 10 miesięcy próbowaliśmy znaleźć nabywcę. Przecież nie mogliśmy go sprzedać za połowę ceny, bo jak spłacić wtedy kredyt w banku.
GALA: Udało się sprzedać z zyskiem?
CZESŁAW MOZIL: Nie, prawdę mówiąc, to była porażka finansowa. Ale takie jest życie! Cud, że go sprzedaliśmy. Gdyby się nabywca nie znalazł, bank by go zabrał. Inni na naszej ulicy plajtowali porządnie, a my musimy tylko po 10 procent dołożyć.
GALA: Bardzo chciałeś się go pozbyć?
CZESŁAW MOZIL: Nie można żonglować kilkoma piłkami naraz. Koncerty, płyty, w tym ostatnia, polska „Czesław Śpiewa. Debiut”. Krążyłem dwa razy w tygodniu między Danią a Polską. W sobotę w Zielonej Górze, w niedzielę w Szczecinie, w poniedziałek w Warszawie. Z lotniska wprost do baru, aby lać piwo do trzeciej w nocy, a po powrocie do domu zjeść jakiś kebab. Mordęga po prostu. Bardzo niezdrowe życie. I właśnie wczoraj wieczorem podpisaliśmy papiery i oddaliśmy klucze do baru. Co za ulga!
GALA: Zastanawiam się, po co bar wziętemu muzykowi z dyplomem renomowanej Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze?
CZESŁAW MOZIL: Miał być ucieczką od rzeczywistości, realizacją chłopięcego marzenia, o którym z kumplem z podstawówki, stolarzem, gadaliśmy od małego. W młodym wieku człowiekowi się zdaje, że wszystko jest możliwe.
GALA: A nie jest możliwe?
CZESŁAW MOZIL: Pewnie, że jest. Idzie się do banku, bierze się pożyczkę, spisuje kontrakt. Ma się 20 lat i lubi się piwo kolegom lać. Fajne życie, dużo kobiet dookoła. Egoizm w czystej postaci. Kupiliśmy bar dla przygody, tylko po paru miesiącach czuliśmy, że splajtujemy, bo bar nie zarabiał na siebie.
GALA: Może za dużo było darmowego piwa?
CZESŁAW MOZIL: Nie, wcale nie, ale sami rzeczywiście za dużo piliśmy.
GALA: Za skromne 10 procent straty zyskałeś bezcenne doświadczenie.
CZESŁAW MOZIL: Człowiek dorośleje, gdy widzi, ile rachunków ma do zapłacenia w każdym miesiącu. Papiery, finanse, przygody z lokatorami, przepisy. Nie ma wymówki, że jestem chory, źle się czuję, mam ochotę wziąć wolny dzień. Tylko się idzie i haruje. Zagryza wargi i wytrzymuje. Nawet jak się nie ma za to grosza zarobku, jak ja z kolegą. A tu jeszcze przyjeżdża policja, bo interweniują lokatorzy, że w naszym barze jest za głośno.
GALA: Przecież to była Kulturalna Café?
CZESŁAW MOZIL: Ale wieczorami bywało za głośno. Przynajmniej dla niektórych lokatorów. Poza tym bar to niejedyne moje źródło wiedzy o świecie. Jeszcze na studiach dorabiałem na placu budowy jako zaopatrzeniowiec i tłumacz robotników z Polski. Niesamowite przeżycie, spotkać ludzi o innej mentalności, jakby byli z innej planety. Młody człowiek błądzi, szuka, a ja byłem głodny świata. Przez rok studiowałem polonistykę na studiach podyplomowych, przez półtora roku jeździłem z teatrem dziecięcym Artibus. Byliśmy w Syrii, Libanie, Jordanii. Mnóstwo muzykowałem jako free lancer. Po tym, co przeszedłem z barem, jestem gotów na wszystko. Sprostam każdej trudności. Dzisiaj jest mój wyjątkowy dzień. Pierwszy dzień wolności od baru. Właśnie przeprowadzam się do Krakowa.
GALA: Czemu akurat tam?
CZESŁAW MOZIL: Bo do Krakowa jeżdżę od 10 lat, mam tam przyjaciół, a rodzice kupili maleńkie, ale przecudne mieszkanko między Kazimierzem a Rynkiem Głównym. Żeby tu kiedyś wrócić.
GALA: Jak twoja rodzina, która przed emigracją mieszkała w Zabrzu, znalazła się w Kopenhadze?
CZESŁAW MOZIL: W Danii mieszkała babcia, mama mojej mamy, która jako wdowa wyszła za Duńczyka. Ale to miał być tylko pierwszy krok. Ojciec marzył o wyjeździe do Vancouveru w Kanadzie, dokąd wyemigrował jego przyjaciel. Dania okazała się przystankiem docelowym, z braku wizy.
GALA: Dobrze, że ta Kanada nie wypaliła. Z Danii masz bliżej do Polski.
CZESŁAW MOZIL: Też tak myślę. Odwiedzałem Polskę bardzo często. Miałem 12, 13 lat, wsiadałem na prom do Świnoujścia, ktoś mnie odbierał, jeździłem do ciotki w Wągrowcu koło Poznania, potem do drugiej cioci. Odkąd istnieją tanie linie lotnicze, nie opłaca się telepać promem ani pociągiem. A potem zacząłem jeździć do kolegów, którzy studiowali w Krakowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz